czwartek, 13 listopada 2014

Karolkowa miłość...

... już dawno o niej nie pisałam na blogu, mimo że jest z nami trzeci rok. Kochana, dobra, cierpliwa, czuła, cudowna, no i bardzo miła, także w dotyku. Nasz biszkoptowy skarb - labradorka Korri. Poświęciłam jej jeden z pierwszych postów, w którym opowiedziałam jak doszło do tego, że pojawiła się w naszym domu
http://autyzmkarolka.blogspot.com/2013/01/biszkoptowa-przyjazn.html  Przypominam sobie, jak Karol zareagował na nią pierwszy raz: bał się tego, że jest taka duża, unikał, gdy pojawiała się blisko i nie tolerował sierści. Nie dotykał jej wcale, a jeśli już to tylko na chwilkę za ogon, żeby strącić z łóżka lub fotela. Przez dwa lata zastanawiałam się gdzie ta szczególna  i wyjątkowa więź łącząca autystyczne dziecko i psa, jaką pokazują w filmach lub piszą w książkach? Czasem przypominał sobie o niej, ale na ogół mogła dla niego w ogóle nie istnieć i byłby tak samo szczęśliwy bez niej, jak i z nią. Od paru miesięcy coś jednak ruszyło w tym temacie i to w dobrym kierunku. Zauważyliśmy, że Karol coraz częściej dotyka jej, ciągnie za ucho lub ogon, dokarmia słodyczami albo zagląda w zęby i wkłada do pyska jakieś zabawki. Te na początku nieśmiałe i delikatne zaczepki, przerodziły się w wyśmienitą zabawę. Tak, dziś można by było nagrać film o Karolku i Korri, co pewnie kiedyś przy okazji zrobię. Jedyny problem z tym, że Karol często biega po domu bez spodni i do zabawy z psem także ich nie zakłada. To bardzo duże utrudnienie, bo nie mogę Wam przecież pokazać filmu z półnagim Karolkiem. W każdym razie w domu od pewnego czasu panują ogromne krzyki radości, kiedy Karol bierze zabawkę, udaje że nią rzuca, a Korri skacze do niego i próbuje ją złapać. On aż zachodzi się ze śmiechu, a ta pędzi jak zwariowana po domu, zwijając łapami, dywany po wszystkich pokojach. Dom wygląda wtedy jak po przejściu tornado, ale najważniejsze, że wszyscy szczęśliwi. Uwielbiam kiedy Karol się śmieje. To śmiech podobny do tego, jaki wydaje podczas łaskotania. Karol kocha być łaskotany, lubi jak się go goni, łapie i kiedy w ogóle poświęca mu się swój czas. Teraz jesteśmy dla niego nie tylko my, jest jeszcze i Korri. Obserwując dziś ich zabawę, pomyślałam, że napiszę te kilka zdań, aby przekonać wszystkich, którzy myślą o psie dla autystycznego dziecka, a jeszcze się wahają. Od kiedy mamy Korri, nie było nigdy takiego dnia, takiej chwili, kiedy żałowałabym że jest z nami. Jest członkiem naszej rodziny, pięcioosobowej rodziny. Bez niej nie byłoby tak wesoło w domu. No i jeszcze mamy jeden ubaw z nią. Tato Karolka, głowa rodziny, nie pozwala wchodzić jej na łóżko, zwłaszcza pościelone łóżko. Korri jest tak posłusznym psem, że rzeczywiście nie wchodzi na nie...., kiedy pan jest w domu. Gdy tylko usłyszy, że nasz samochód odjechał i męża nie ma, wskakuje na łóżko i wyleguje się, jak dama. Wszystko do czasu, aż mąż wróci. Wtedy tylko "hop" z łóżka i Korri posłusznie idzie na swój fotel. Dalej zostało jej to, że nie wychodzi na deszcz. Wystawia tylko nosek i chowa się do domu. Tak więc ciągle Sylwuś nazywa ją Księżniczką. Są takie momenty kiedy bywa zmęczona, wszak Karol to trudny zawodnik w zabawie. Jednak i tak podziwiam jej cierpliwość do dzieci, jest wyjątkowym psem i dziś nie wyobrażam sobie bez niej życia. 
Teraz rzadko piszę posty, leniuchuję trochę, albo żyję innymi sprawami. Muszę Wam się czymś pochwalić. Może to nic szczególnego, ale dla mnie bardzo miłe. Kiedyś wspominałam Wam, że miałam napisać do czasopisma artykuł o Karolku. Napisałam!!! Wreszcie się udało. Miałam na początku jakieś opory przed tym. Właściwie artykuł to wybrane przeze mnie fragmenty bloga, którego już dwa lata dla Was i dla siebie piszę. Stąd może ta moja początkowa niechęć do pisania artykułu. Nie lubię bardzo wracać do tego co było, ani czytać co kiedyś napisałam. Każdy post, to zamknięty rozdział naszego życia, który chciałabym gdzieś za sobą pozostawić. Mam dosyć rozdrapywania ran, przeżywania tych samych smutków i upokorzeń. Życie toczy się dalej. Karol też się zmienia, jest już innym dzieckiem niż był. Nie chcę pamiętać tego, co było kiedyś. Jednak artykuł powstał i będzie do poczytania w listopadowym numerze czasopisma wydawanego przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci. Czasopismo nosi nazwę "Przyjaciel Dziecka". Ja będę mieć go pewnie na początku grudnia, to się pewnie jeszcze raz pochwalę. 
Na koniec jeszcze smutna wiadomość. Nie pisałam nic na facebooku, bo nie chciałam martwić swoich znajomych. Ostatnio jak miałam problem zasypaliście mnie komentarzami i prywatnymi wiadomościami, w których pocieszaliście i podtrzymywaliście nas na duchu. Na niektóre Wasze wiadomości jeszcze do tej pory nie odpisałam, czasem po prostu tak mnie zaskoczyliście swoją troską o nas i dobrym słowem, że po prostu nie wiedziałam, co napisać. Głupio mi strasznie i przepraszam Was za to. To, co nas złego spotkało, dotyczy Sylwusia. Miał przedwczoraj drugi atak padaczki. Stało się to rano, w samochodzie, kiedy jechał do szkoły. Nie było mnie przy tym, może to nawet lepiej. Sylwuś jechał z tatą. Miałam nadzieję, że nawet jeśli powtórzy się atak, to nie tak szybko. A jednak... Nie mogę jakoś pogodzić się z tym, jeszcze mam w głowie obraz z poprzedniego napadu padaczkowego. Rodzice, którzy doświadczają tego u własnych dzieci wiedzą, jakie to uczucie. Podobno ten atak był trochę mniejszy, pewnie leki zaczęły działać i oby jak najszybciej wyleczyły go całkowicie z tego stanu. Tym razem Sylwek był świadomy wszystkiego. Po napadzie rozpłakał się i zapytał, czy musi iść do szpitala. Ta sama sytuacja, zsiniała twarz, tocząca się ślina z ust i drgawki rzucające całym jego ciałem. Boli to bardzo rodzica, ale trzeba znaleźć w sobie siłę i walczyć dalej, nie załamywać się...
Dziś pod postem stare zdjęcie Korri. Pewnie muszę jej zrobić jakąś małą sesję fotograficzną, a może uda mi się ten film z Karolkiem nagrać i ich wspólne harce? Zobaczymy...