sobota, 14 września 2013

Jesienne smuteczki

Jesienne smuteczki…

Jest ich trochę… Jesień to dla mnie smutna pora, kończy się lato, jest szaro, ponuro, za oknami pada deszcz a wieczory stają się coraz dłuższe. Dla osób cierpiących na różnego rodzaju depresje, to trudny czas. Nieraz brakuje chęci do życia, a wszystko wydaje się nie mieć celu i sensu. Pogoda wywiera również negatywny wpływ na naszego małego Łobuziaka. O ile w przedszkolu zachowuje się wzorowo, w domu odbija to sobie z nawiązką. Problem sprawiają mu teraz ubrania, które zdejmuje już w progu. Przepraszam, pomyłka – w samochodzie ściąga buty i skarpety, a do domu wchodzi boso. W progu pozbywa się dolnej odzieży czyli spodni i slipków, a w pokoju reszty. Najchętniej chodziłby nago. Kiedyś nie przeszkadzały Karolkowi ubrania, owszem lubił bieganie na bosaka, ale teraz drażni go nawet koszulka. No i dawniej nie umiał zdjąć górnej odzieży, po prostu sobie z tym nie radził. Teraz to dla niego żaden problem, w ciągu kilku sekund pozbywa się bluzy, a potem koszulki. Kilka razy dziennie, chodzimy za nim i zakładamy, żeby nam nie zmarzł i nie zachorował, a on ściąga dalej… i tak w kółko. Czasem mam wrażenie, że nasz cały dzień, to chodzenie za Karolkiem i ubieranie go. Wiem, że to nie jego wina. Autyści inaczej odczuwają świat oraz w inny sposób odbierają różne bodźce niż zdrowi ludzie. Próbuję sobie wyobrazić, jak czułabym się gdybym założyła na siebie szorstkie, kłujące i drapiące lniane płótno. Pewnie długo bym w tym nie wytrzymała i zamieniła na coś przyjemniejszego. Tak właśnie wyobrażam sobie, co musi czuć Karol, kiedy przeszkadza mu ubranie. Współczuję mu, ale nie mogę pozwolić, aby chodził nago. Dlatego dzień w dzień toczymy walkę z Karolkiem, a on się dzielnie broni. Nie dajemy jednak za wygraną. To nie jedyny nasz problem. Pozostaje ciągle smarowanie się czym tylko popadnie. Na turnusie Karolek nałożył na siebie pół tubki pasty do zębów. Najgorszy wypadek przytrafił się jednak w domu. Pulpecik wylał na siebie żrący środek chemiczny. To była dosłownie chwila, jak zaczął to świństwo rozprowadzać po ciele. W koszulce zrobiła się dziura, ale on wyszedł bez szwanku. Dobrze, że w porę został wsadzony do wody i umyty z chemikaliów. Co ważniejsze, to szczęście że nie posmakował tej trucizny, bo byłaby to prawdziwa tragedia. Tym, co najbardziej nas niepokoi jest bicie, a raczej takie packanie nas po ramieniu albo twarzy. Dość bolesne, bo Karolek uderza z różnym natężeniem i obserwuje naszą reakcję. Wydaje mi się, że w ten sposób próbuje zwrócić na siebie naszą uwagę. Domaga się, żeby jak najwięcej się nim zajmować, spędzać czas śpiewając jego ulubione piosenki, opowiadając bajki, mówiąc wierszyki. Bardzo chętnie to robię, gdy nie jestem zmęczona. Jednak po powrocie z pracy od czternaściorga rozkrzyczanych maluchów, są takie dni, że najchętniej nie odzywałabym się do nikogo. Po prostu boli mnie buzia od ciągłego mówienia. Tak bardzo pragnę ciszy, chociaż troszkę, takiego zwyczajnego błogiego spokoju. Tak strasznie mi tego brakuje. Źle mi z tym, że nie mogę dać Karolkowi tego, co inne mamy będące przy swoich dzieciach dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdy on jest w przedszkolu, ja pracuję, potem wracam ledwo żywa i często nie mam siły, aby robić to, na co Karolek ma akurat ochotę. A Pulpecik energię ma nieprzeciętną, on nigdy nie jest zmęczony. Tak jak wszystkie dzieci zresztą. Najmilej spędzamy czas słuchając muzyki. Muzyka jest czymś, co mnie i Karolka bardzo łączy, to jedyny skuteczny sposób, aby trochę pobyć z nim i go przy sobie zatrzymać. Mamy podobny gust, Karol uwielbia klasykę, Beethovena, Mozarta. Lubi też bardzo spokojne ballady rockowe. Potrafimy tak przesiedzieć nawet ponad godzinę i upajać się ulubionymi melodiami. Ja w tym czasie mam okazję, żeby napisać do kogoś, odpisać na wiadomość lub zwyczajnie porozmawiać. Lubię nieraz posiedzieć przed komputerem, zamienić z kimś parę słów, zobaczyć co ciekawego u przyjaciół i znajomych. Uwielbiam być blisko z ludźmi, czuję taką potrzebę. Jednak nie teraz. Ta jesienna aura ma na mnie jakiś zły wpływ. Nie mam ochoty na nic, najchętniej nie rozmawiałabym z nikim. Czuję jakiś smutek, choć tak naprawdę nie znam jego przyczyny. Fakt, że niedawno pochowaliśmy mojego Dziadzia, kilka dni temu zmarł mój Wujek, który był wspaniałym wyjątkowym człowiekiem, a my borykamy się z nowotworami w naszej rodzinie. Może to mnie tak bardzo przytłacza, te codzienne troski i problemy, cierpienie bliskich mi osób, ich choroby. Jeszcze do tego mamy przejściowe kłopoty finansowe spowodowane opóźniającą się wypłatą. Czekam już na nią trzy tygodnie, a mamy przecież zaległe rachunki, kredyty, które trzeba na czas zapłacić, zakupić książki dla dzieci i mieć na takie zwykłe przyziemne sprawy, jak jedzenie, paliwo, opłaty w szkole i przedszkolu, itp. Już nawet nie wiem ile i od kogo napożyczaliśmy. Dobrze, że miał nas kto poratować, bo z tym czasami jest różnie. Wmawiam sobie, że brak pieniędzy to nic strasznego, najważniejsze jest zdrowie. Tylko, że bez pieniędzy też ciężko, to nawet nie podlega dyskusji. Staramy się jakoś pchać pod górę cały ten wózek. Nie tylko my zresztą. Jest wiele podobnych rodzin. Mam taką cichutką nadzieję, że niedługo wszystko się zmieni, na lepsze. Może Karolek czymś nas zaskoczy, albo Sylwuś. Chłopcy nam rosną, rozwijają się, jestem z nich taka dumna. W tym roku czeka nas Pierwsza Komunia Święta Sylwusia. Już myślę o tym, nie mogę się doczekać. Staram się zająć czymś pożytecznym, bo z doświadczenia wiem, że praca jest wspaniały lekarstwem na smutek. Trzeba jakoś przeczekać ten ciężki, jesienny stan pogody i ducha, żeby móc na nowo cieszyć się życiem, ciepłym słońcem, świeżym powietrzem i tym, że kogoś mam, mam rodzinę, męża, wspaniałe dzieci i mnóstwo przyjaciół, życzliwych mi osób. Dla nich przecież warto żyć, warto kochać, czasem pomagać tym, którzy tego potrzebują. To przecież nasze życie, składające się nie tylko ze smutków, ale i radości. Cieszmy się nim… ja się cieszę… i biorę do pracy. Szkoda przecież dnia, na użalanie się nad złym losem…





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz