Notatki z turnusu… Cz.2.
Dzień
czwarty (piątek)
Pogoda była, jak zwykle, brzydka. Do południa spacerowaliśmy ze
śpiewającym Karolkiem i podziwialiśmy uroki miasta. Przed południem pogoda
uległa znacznej poprawie, pomimo zimnego wiatru, na niebie pojawiło się słońce.
Od razu cała rodzina przebrała się w stroje kąpielowe i ruszyła na plażę.
Pluskali się najodważniejsi, czyli Karolek, Sylwuś i mąż, ja zziębnięta
zostałam leżeć na kocu. To była nasza ostatnia kąpiel w tym dniu, ponieważ po
południu zaczął padać deszcz, a pogoda bardzo się popsuła. Za to do ośrodka
kurier dostarczył nagrodę Karolka, zestaw małego pływaka. Niestety połowa z
rzeczy, które otrzymał jest dla naszego Grubaska zdecydowanie za mała. Ale i
tak bardzo się cieszymy, że wygraliśmy, a nagrodę może wystawimy do licytacji i
za to kupimy coś Karolciowi, może komuś podarujemy, a może zatrzymamy jako
pamiątkę…
Dzień
piąty (sobota)
Dzisiejsza pogoda nie pozostawiła nam żadnych złudzeń, o jakiejkolwiek
kąpieli nawet nie było mowy. Do południa poszliśmy więc na spacer, w kierunku
poczty, aby wysłać wakacyjne pocztówki. Karolek podczas drogi, nieustannie
„koncertował” na całe gardło. Przechodzący obok nas ludzie różnie to odbierali,
jedni uśmiechali się do niego, inni odwracali głowy, udając, że nic nie widzą i
nic nie słyszą, a jeszcze niektórzy gapili się na Karolka, jak na jakieś dziwne
zjawisko. Jeden tylko chłopczyk, który stanął obok nas, krzyknął do Karolka,
żeby był już cicho, bo uszy bolą o tego „ooooyyyyuuuuu….”. Wtedy matka
szarpnęła go mocno i szybko zabrała. Pewnie było jej wstyd za zachowanie synka,
ale mogła chociaż dziecku wytłumaczyć, a nie szarpać go i uciekać. Jedno jest
pewne; nawet w Łebie jesteśmy rozpoznawani przez znajome nam osoby, a wszystko
przez „śpiew” Karolka, który słychać na pół miasta. Po wrzuceniu kartek do
skrzynki, spacerowaliśmy po porcie, gdzie główną atrakcją były statki oraz
mewy, podchodzące bardzo blisko do tamtejszych rybaków, karmiących je różnymi
przysmakami. Jedna nawet pozowała nam do zdjęć, tylko jedna, bo skutecznie
zwalczyła fruwającą obok konkurencję:
inne mewy, które także próbowały dostać się do jedzenia. Wieczorem poszliśmy na
plażę. Spacerowaliśmy tylko brzegiem morza, chociaż kilka razy Karol
wykorzystał moment i próbował nam nawiać do wody. Oczywiście wracał do domu
przemoczony, bo jakżeby inaczej. Pogoda była cudowna, woda cieplutka, aż
chciało się wejść. I ten wspaniały zachód słońca… nie mogłam się oprzeć, by nie
porobić zdjęć, mimo tego, że pewnie żadna z tych fotografii nie odda tego
cudownego piękna, zachodzącego nad morzem słońca. Po powrocie, chociaż mocno
spóźnieni, zdążyliśmy jeszcze na ognisko połączone z wieczorkiem zapoznawczym.
Karol zjadł aż dwie pieczone kiełbasy. Z nadzieją na piękną niedzielną pogodę,
położyliśmy się do snu.
Dzień
szósty (niedziela)
Rano obudził nas deszcz i wiatr. To znaczyło tylko jedno, że z kąpieli
dzisiaj nici. Okazało się, że przez pół dnia w ogóle nie da się wyjść z domu.
Przestało padać około 11.00, więc wyruszyliśmy na miasto. Spacer trwał ponad
godzinę. Po powrocie zjedliśmy obiad, Karolek bardzo chętnie zmłócił całą zupę
pomidorową. Zabierał się już za drugie danie, kiedy nagle wstał i zaczął nas
gdzieś ciągnąć. Myśleliśmy, że chce nam uciec, no i wtedy stało się, Biedaczek
posikał się, nie zdążył do ubikacji. Kiedy wrócił przebrany, spałaszował także
ziemniaki i mięsko. Na obiedzie dowiedzieliśmy się także, że z powodu złej
pogody odwołano naszą dzisiejszą wycieczkę do Parku Dinozaurów. Najbardziej
zmartwił się Sylwuś, bo długo na to czekał. Ten zimny, ponury, deszczowy dzień
w większości spędziliśmy w pokoju. Nawet nie poszliśmy do Kościoła, bo po
ostatnich wybrykach Karolka, wolimy nie ryzykować, tym bardziej, że to obce
miejsce i obcy ludzie. Nie wiadomo, jak zareagują na małego, głośnego
Krzykacza. Ehh… jakie to wszystko skomplikowane z tym naszym małym Autystycznym
Szczęściem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz