Powakacyjne refleksje…
Tegoroczny
turnus nie należał do udanych, głównie za sprawą byle jakiej pogody oraz
różnych przykrych niespodzianek, jakie napotkały nas w Łebie. W ciągu dwóch
tygodni pobytu, jedynie cztery dni były ciepłe i słoneczne na tyle, aby chłopcy
mogli wejść do wody i odrobinę poszaleć. W pozostałe siedzieliśmy zamknięci w
małym ciasnym pokoiku, bez dostępu do telewizora, komputera i innych
urządzeń, dzięki którym być może dzieciom czas zleciałby o wiele szybciej. Najbardziej
nudziły się one, bo co tu robić cały dzień, gdy pada deszcz za oknem. Wiele
osób pyta nas, czy wypoczęliśmy. Uśmiecham się wtedy tylko i mówię, że trochę
tak. Ci którzy uczestniczyli razem z nami w turnusie, doskonale wiedzą, jak
„wypoczywaliśmy”. Karolek był grzeczny tylko wtedy, kiedy jadł. Gdy kończył
jedzenie, zaczynał szaleć, uciekać i wchodzić na okno. Trzeba było zastawiać go
z obu stron stołu, żeby móc spokojnie dokończyć śniadanie lub kolację. Kilka
razy pani kierownik turnusu przychodziła i pytała nas, jak nam pomóc, żebyśmy
choć odrobinę odpoczęli i przynajmniej spokojnie zjedli. Zresztą nie tylko ona.
Każdy kto przyjrzał się nam choć przez chwilę, mówił, że musi nam być bardzo
ciężko. Postrzegano nas, jako spokojną i łagodną rodzinę, uśmiechniętą i cały
czas zadowoloną, mimo problemów. Takie pewnie sprawiamy wrażenie. Mało kto
domyśla się, że w środku prawie kipię, kiedy Karolek płata różne figle i robi
nam na złość. Odkryłam, że to nie tylko wina jego autyzmu, ale także i temperamentu.
Jest okropnie uparty, wiem nawet po kim J Zawsze jego musi być na wierzchu, lubi pacnąć
ręką, gdzieś nam uciec, albo robić właśnie to, na co mu nie pozwalamy. I pewnie
też nikt z tych, którzy mają nas za spokojnych i radosnych, nie wie, że czasem
mam ochotę założyć „czapkę niewidkę”, kiedy idę z Karolkiem przez miasto.
Pulpeciątko, jak go na turnusie nazywał Sylwuś, głośno buczy, bije się w klatkę
piersiową aż dudni, a wszyscy wokół patrzą na nas, jak na jakieś niezwykłe
zjawisko. Jedni odwracają głowy, żeby pokazać, jacy to oni dyskretni, inni
uśmiechają się do nas, niektórzy patrzą z pogardą, a są też tacy, w których
oczach widać litość dla nas i naszego małego Krzykacza. Idę dumnie patrząc im
wszystkim w oczy, chociaż serce przeszywa mi ból. Mam ochotę wykrzyczeć im
wszystkim, że to nie wina Karolka, tylko tego paskudnego autyzmu, że on jest
wspaniałym chłopcem, takim inteligentnym, mądrym, że jest lepszy niż niektóre
zdrowe dzieci w jego wieku. Mogę krzyczeć, ale czy ktoś mi uwierzy??? Ludzie
wolą myśleć, że Karol jest biedny, głupiutki i nic nie potrafi. Tak im pewnie
prościej. Próbuję być obojętna na to wszystko, na tych ludzi, ich wzrok, te
uśmiechy, grymasy na twarzach. Próbuję, ale ciągle jeszcze nie potrafię. Przez
dwa tygodnie nie miałam odwagi zaprowadzić Karolka do Kościoła na niedzielną
Mszę Świętą. Wiem, że byłby głośno, bo śpiewał przez dwa tygodnie całymi
dniami. Bałam się, że w Kościele będzie to samo, że ktoś nie wytrzyma i zwróci
nam uwagę, upomni, albo wyprosi z Kościoła. Po tym, co do tej pory przeszliśmy,
nie wytrzymałabym kolejnego incydentu w tym miejscu. To by było ponad moje
siły, dlatego z bólem zrezygnowałam. W mojej miejscowości mam przynajmniej
zaufanie do naszego księdza proboszcza, który nie pozwoli, żeby Karolkowi stała
się jakaś krzywda. Tak więc ta spokojna, radosna rodzina, za jaką niektórzy nas
uważają, codziennie boryka się z problemami i stara się wbrew wszystkim i
wszystkiemu jakoś iść dalej, byle do przodu. Chcę się jeszcze czymś z Wami
podzielić. Na turnusie kilka osób zwróciło mi uwagę na to, że mam wspaniałego
męża i że nie znają drugiego faceta, który z takim poświęceniem i oddaniem
zajmuje się dziećmi. Przyznaję, to prawda. Tylko trochę jestem zazdrosna, kiedy
ktoś mówi mi coś takiego, bo czuję się wtedy gorsza od męża. Na co dzień
rzeczywiście zajmuję się dziećmi mniej niż on, a to dlatego, że dużo czasu
pochłania mi praca. Ale czy zajmuję się gorzej? Uważam, że nie. To byłoby tyle,
co chciałam napisać wszystkim, przypatrującym się z boku mojej rodzinie. Tym,
którzy uważają, że odpoczywałam, chciałabym napisać, że uwielbiam kawę…
rozpuszczalną ze śmietanką i z cukrem. Najlepiej jak jest bardzo gorąca, wtedy
siedzę i powoli delektuję się jej smakiem. Na turnusie można było przy
śniadaniu codziennie zrobić sobie taką pyszną kawę. Ja przez całe dwa tygodnie
nie wypiłam ani jednej, nie dało się z Pulpecikiem, bo jak tylko zjadł, uciekał
nam ze stołówki, rzucał sztućcami lub przelewał sok z kubka do kubka. Miał
takie pomysły, że głowa mała. Wszystko jedliśmy w pośpiechu i na zmiany, raz
ja, a potem mąż. A gdzie tu jeszcze znaleźć czas na przyjemności? Dopiero w
domu rozkoszowałam się tym prawie zapomnianym już przeze mnie smakiem mojej
ulubionej kawy. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Teraz dopiero na własnej
skórze odczułam, co znaczą te słowa. Wakacje się kończą, a my już z
utęsknieniem czekamy na wrzesień, ja na pracę, którą kocham, Sylwuś na szkołę,
a Karol na przedszkole, w którym nigdy się nie nudzi i uczy pokonywać swoje
słabości. Troszeczkę ma ich teraz. Najbardziej niepokoi nas jego kolejna
fiksacja, wkładanie palców do oczu. Od jakiegoś czasu Karol robi to bardzo często. Przypatruje się dokładnie naszym twarzom i nagle wpycha palec do
oka. Już nie raz się popłakaliśmy z tego powodu, jak włożył głęboko. Oczu nam
jeszcze nie wydłubał, ale martwię się, czy nie będzie robił tego samego z
dziećmi w przedszkolu. Miejmy nadzieję, że nie. Co gorsze, wkłada tez palce
sobie, czasem aż po policzkach płyną mu łzy. Nie mamy pojęcia skąd to się
wzięło i dlaczego tak robi. Może z czasem zapomni, tak jak kiedyś pluł, gryzł, a
potem wszystko przeszło. Oby tak było i tym razem. Najbardziej
nie mogę patrzeć, kiedy robi krzywdę sobie. To mnie przeraża, kiedy sam sobie
sprawia ból. Wtedy cierpię bardziej, niż gdyby to mnie działa się krzywda. U
Karolka pojawiło się także zatykanie uszu. Wcześniej robił to bardzo rzadko,
teraz o wiele częściej. O jego „śpiewaniu”, to już nawet nie wspomnę, bo i tak
wyżaliłam się jak tylko mogłam. Jedyna moja nadzieja w przedszkolu, gdzie ma
fachową opiekę. Panie nauczycielki radzą sobie z problemami, które mnie samą
przerastają i przerażają zarazem. Karolek uwielbia przedszkole, bo tam się nie
nudzi. W przedszkolu zawsze coś się fajnego dzieje, są koledzy, koleżanki… i
zasady, których trzeba przestrzegać. Karolek je przestrzega, owszem, ale tylko
w przedszkolu, w domu już nie. Tu woli podokuczać się mamie, żeby wiedziała, że
ma dziecko, dziecko z głową pełną pomysłów na psoty i figle. A z każdego, nawet
drobnego psikusa, potrafi śmiać się i chichotać aż do łez. I jak tu się złościć
na niego, gdy rozbraja mnie tym swoim chichotem? Ech…, mam słabość do tego
małego łobuza!
Chciałabym
jeszcze serdecznie podziękować Joasi i jej synkowi Patryczkowi za
piękną pocztówkę. To pierwsza kartka
zaadresowana na Karolka, dlatego tym bardziej cenna i wyjątkowa. Dziękujemy Wam
Kochani
Do
tekstu dołączam króciutki filmik nagrany nad morzem. Zachęcam do obejrzenia, zwłaszcza tych, których ciekawi w jaki sposób kontaktują się ze sobą Sylwuś i niemówiący Karol.
Na zakończenie jeszcze coś Wam fajnego napiszę. Nigdy nie wierzyłam w przesądy, czy zabobony, ale nad morzem spotkało mnie coś dziwnego... Wysłaliśmy z Karolkiem do kilku osób pocztówki z pozdrowieniami, do takich, które pewnie się tego wcale nie spodziewały. Dwa dni po wysłaniu cały dzień męczyła mnie czkawka, dokuczała mi bardzo. Wtedy przypomniałam sobie o tych pocztówkach, że pewnie już doszły do adresatów. Podobno czkawka jest oznaką tego, że ktoś o kimś dobrze myśli. Może o nas ktoś dobrze myślał, jeśli otrzymał karteczkę, bo żeby było śmieszniej, Karolek też miał czkawkę, choć troszeczkę mniejszą niż ja. A może tylko przypadek i zbieg okoliczności... W każdym razie uśmiecham się, jak sobie przypominam tę całodzienną czkawę...
Agniesiu powiem Tobie że też miałam ogromny problem z Kapselkową autoagresją i wtedy nasz pan neurolog zalecił nam ATARAX. Syropek na wyciszenie, uspokojenie jak kto woli. Od czasu gdy mały go bierze nie puka już główką w ścianę, nie szczypie się, nie bije. Na prawdę bardzo się uspokoił. A co ważne więcej się skupia. Buziaki dla szkraba :*
OdpowiedzUsuńJeśli autoagresja sama nie przejdzie, trzeba będzie sięgnąć po syropek. Dobrze, że mi poleciłaś taki, po którym Kacperek się skupia. Już bałam się, że wszystkie takie syropy otumaniają i nawet nie myślałam o ich podawaniu. Karolek musi myśleć i być skupionym, bo o to walczymy. Gdyby zaszła taka konieczność, pewnie rozważymy taką możliwość podania jakiegoś leku, oczywiście w porozumieniu z lekarzem i terapeutami :) Pozdrawiam Was serdecznie Kochani :)
UsuńNo właśnie my też szukaliśmy takiego który nie otumani i ten wydał się najlepszy, poza tym podaję mu eye q w syropku ale to już od kilku lat. Porozmawiaj z pediatrą i neurologiem i zobaczysz co zalecą.
OdpowiedzUsuńHej Aga!!! Dziękuję za piękną kartkę:) i pragnę dodać że zawsze o Was dobrze myślę;)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMy o Tobie też myślimy Iwonko :) Pozdrawiam Cię i ściskam mocno ;)
UsuńSkąd ja znam taki temperament, ciągły upór. Na początku, zaraz po diagnozie mówiono nam, że upór to dobra cecha, ze ona pomoze Filipowi, ale jakoś do teraz tego nie widzę :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam mimo wszystko z uśmniechem :)
Niestety Beatko :( Ten Karolkowy upór to dla nas poważny problem, nie tylko jeśli chodzi o wyegzekwowanie od niego, aby przestrzegał zasad, ale podczas zwykłych codziennych czynności. Ileż my się czasami musimy namęczyć, aby dał się ubrać, aby go umyć, położyć spać itp., itd. U Karolka wszystko jest na "nie!". Czy to się kiedyś zmieni???...
Usuń