Notatki z turnusu… Cz. 1.
Dzień pierwszy (wtorek)
Pociągiem do
Gdyni wyjechaliśmy z Przemyśla o godzinie 19.55. Cała podróż trwała łącznie 18
godzin i była koszmarnie męcząca. Siedzieliśmy w ośmioosobowym przedziale, bez
żadnej klimatyzacji w okropnym gorącu i zaduchu. Ciężko było oddychać. Kiedy
nadeszła pora snu, chłopcy zaczęli się układać, żeby w miarę wygodnie zasnąć.
Wtedy zaczęły się „koncerty”, obaj płakali, zmęczeni, spoceni i senni próbowali
chociaż odrobinkę się zdrzemnąć. Nic to nie dało, bo jak tu spać, kiedy duszno,
gorąco, a w ciasnym przedziale siedzi osiem osób? W końcu oboje z mężem
wyszliśmy na korytarz, a wtedy chłopcy mieli ciut więcej miejsca i ułożyli się
do snu. Spali smacznie całą noc, a my zerkaliśmy tylko zza drzwi, czy żaden się
nie przebudził.
Dzień drugi (środa)
Maluchy pobudziły się o stałej
porze, czyli gdzieś koło godziny siódmej. Wtedy ledwo żywi weszliśmy do
przedziału, żeby zająć swoje miejsca. Pamiętam, że ucięłam sobie krótką
drzemkę, mąż zresztą też. W południe byliśmy w Gdyni, skąd przesiedliśmy się do
autobusu, mającego dowieźć nas do Łeby. Po dokładnie dwóch godzinach byliśmy na
miejscu w Ośrodku Wypoczynkowym „Fregata”. Dostaliśmy klucze do pokoju, gdzie
zanieśliśmy nasze rzeczy, a potem zjedliśmy cieplutki obiadek. Karolek zmęczony
po podróży, nie miał smaku na nic, więc niczego nawet nie spróbował.
Obiecaliśmy sobie zresztą, że do jedzenia nie będziemy go zmuszać, bo musi
pozbyć się parę zbędnych kilogramów. W przeciwnym razie będzie źle. Karolek
sporo nam przytył, nie mieści się już w większość spodni, w które bez problemu
wchodził. Po obiedzie w ekspresowym tempie rozpakowałam walizki i zaproponowałam
kąpiel, oczywiście morską. Mąż nie był tym za bardzo zachwycony, bo byliśmy
strasznie zmęczeni po nieprzespanej nocy w pociągu. Mnie samą bolała okropnie
głowa, ale szkoda mi było te parę godzin przesiedzieć w pokoju. Na plaży było
mnóstwo ludzi. Karolek, kiedy tylko zobaczył co go czeka, oszalał ze szczęścia.
Od razu wyrywał się do wody. Mąż oznajmił, że kąpać się nie zamierza, więc
postanowiłam, że sama wejdę z chłopakami. Spędziliśmy w wodzie około półtorej
godziny, ale było warto, pomimo tego okropnego zmęczenia i bólów głowy. Karolek
był przeszczęśliwy, Sylwuś także. Po kąpieli zjedliśmy kolację i smacznie
zasnęliśmy.
Dzień trzeci (czwartek)
Pomimo
wczorajszych upałów, pogoda znacznie się pogorszyła. Zjedliśmy śniadanie,
wszyscy oprócz Karolka, który nie jada o tak wczesnej porze, jak 8.00 rano.
Potem rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta. Nie udało nam się uniknąć kilku pomyłek i
błądziliśmy po paru uliczkach, zanim udało nam się dojść do ośrodka.
Zakupiliśmy kartki na poczcie, Sylwek sprezentował sobie swojego ulubionego
morskiego ptaka, mewę, obejrzeliśmy miliony drobiazgów i pamiątek, na których
zakup z wiadomych powodów nie mogliśmy sobie pozwolić i wróciliśmy do ośrodka.
W tym dniu zaczęła się również gimnastyka korekcyjno - kompensacyjna.
Zdecydowaliśmy, że Karol i Sylwek nie będą na nią uczęszczać. Powód jest taki,
że Karol nie wykonuje poleceń, więc nie ćwiczy, jak mu każe terapeutka, Sylwek
natomiast nic nie potrafi zrobić, denerwuje się przez to, histeryzuje i
panicznie boi. Reasumując to wszystko, zdecydowanie więcej jest minusów niż
plusów tejże rehabilitacji. Ponieważ pogoda nie pozwoliła nam na kąpiel,
wieczorem wybraliśmy się przynajmniej na sam spacer brzegiem morza. Karolek
wściekał się, rozbierał i uciekał do wody, ale stanowczo mu to utrudniałam.
Spacerowaliśmy boso i przebyliśmy spory kawał drogi. Na turnusie jesteśmy już
trzeci raz, ale ani w Ustce, ani nawet w Krynicy Morskiej, nie widziałam tak
pięknego zachodu słońca. Widok był cudowny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz