poniedziałek, 11 listopada 2013

Laptopowe przygody

Laptopowe przygody…
                     

Komputer w naszej rodzinie pojawił się niedawno, bo zaledwie siedem lat temu. Wcześniej nie czułam potrzeby posiadania tego urządzenia w swoim domu. Wszystko zmieniło się wraz z zatrudnieniem w szkole. Zresztą jak każdy szanujący się nauczyciel, wzbogacający swój warsztat pracy, tak i ja zamarzyłam o komputerze oraz dostępie do internetu. W tej chwili nie wyobrażam sobie życia bez tych dobrodziejstw techniki. Jak większość ludzi w dzisiejszych czasach. Przez cztery lata wystarczał nam komputer stacjonarny, to na nim pracowałam, słuchałam muzyki z Karolkiem oraz włączałam dzieciom bajki. Spędzaliśmy przy nim przyjemne, rodzinne chwile. Każdy znalazł tam w nim dla siebie. Sielanka skończyła się, kiedy Karolek zaczął chorować i coraz częściej trafiać do szpitala z problemami układu oddechowego. Leczenie trwało długo. Najczęściej przez pierwsze dni choroby, Karol był tak słaby, że całymi dniami spał. Jednak kiedy tylko poczuł się odrobinę lepiej, zaczynało mu się zwyczajnie nudzić. Bo co tu robić całymi dniami, kiedy jest się zamkniętym w nudnym, białym, ciasnym pomieszczeniu z jednym łóżkiem, stolikiem, krzesłem i wieszakiem na kroplówki. Dorosły człowiek mógłby zwariować, a co dopiero małe dziecko. No właśnie, dorosła osoba  może przynajmniej z kimś porozmawiać, a Karolek - biedaczek, który nie mówi, nie ma takiej możliwości. Jest zdany tylko i wyłącznie na siebie, ciągle sam ze swoimi myślami, marzeniami, smutkami, zamknięty we własnym świecie, do którego nawet ja nie mam dostępu. To mnie bolało od zawsze i boli ciągle… im jest starszy, tym ta świadomość niemocy, braku rozmowy i normalnego kontaktu, boli bardziej. W czasie jednego z tych pobytów w szpitalu, zabolało mnie jeszcze coś. Obok nas została przyjęta rodzina z trójką dzieci. Ponieważ one miały wirus grypy żołądkowo – jelitowej, nie wolno nam było ich odwiedzać. Karolek obserwował tamte dzieci jedynie przez szybę. Wszystko dlatego, że one miały laptopa, na którym całymi dniami oglądały bajki. Karoluś, mimo że słabiutki po chorobie, stał całymi dniami oparty o szybę i wpatrywał się w nieme, ruchome obrazki. Jak wyłączany był komputer, wtedy płakał i pokazywał paluszkiem, że chce jeszcze oglądać. Wtedy myślałam, że serce z żalu mi pęknie. To był czas, kiedy żyliśmy sobie skromnie, a pieniędzy wystarczało jedynie na najpotrzebniejsze rzeczy. Zresztą ciągłe jeżdżenie po szpitalach, wizyty u lekarzy, diagnozy, leki, to wszystko uszczuplało nasz, i tak już bardzo cienki portfel. Mimo tego, obiecałam sobie, że jeśli kolejny raz wylądujemy w szpitalu, to tylko z laptopem, nawet gdybym miała się na to zapożyczyć. Tak się też stało. Gdzieś mniej, więcej za pół roku Karol dostał silnych napadów kaszlu. Nie pomagały żadne antybiotyki, ani nawet silne zastrzyki, które dostawał. Pojechaliśmy na pogotowie i lekarz stwierdził, że to zapalenie krtani i tchawicy, a nie wiadomo, czy nie także zapalenie płuc i Karolek musi zostać w szpitalu, w domu może się nawet udusić. Uprosiliśmy go, żeby puścił nas jeszcze do domu po rzeczy. Razem z bagażami Pulpecika, wzięłam jeszcze swoją umowę o pracę i postanowiłam spełnić daną sobie kiedyś obietnicę. Odwiedziliśmy wtedy dwa sklepy, ponieważ w jednym nie udzielono nam kredytu. Pamiętam jak dzisiaj, jak dopełniałam formalności przy zakupie laptopa, a Karolek strasznie kaszlał. To było szaleństwo, patrzyłam, jak on się męczy i źle czuje, ale z drugiej strony, wiedziałam, że robię to dla niego, żeby był szczęśliwszy, by miał to co inne dzieci w jego wieku, aby nie czuł się nigdy gorszy od nikogo i aby szybciej minęły mu chwile spędzone w szpitalu. Jeśli to byłoby możliwe, podarowała bym mu nawet gwiazdkę z nieba, gdyby to tylko w czymkolwiek pomogło. Na szczęście nic się Karolkowi nie stało, po prześwietleniu okazało się, że zapalenie płuc jest minimalne, ale trzeba wyleczyć krtań i tchawicę. Z laptopem pobyt w szpitalu minął nam bardzo szybko. Jakaż była radość Karolka z oglądania bajeczek. Uwielbiał siedzieć, przeglądać i sam wybierać sobie płyty. A jaki był grzeczny przy tym, jak Aniołek J Po wyjściu ze szpitala laptop zajął miejsce w szafie i tam sobie spokojnie mieszkał, nikomu niepotrzebny, ponieważ komputer stacjonarny w zupełności nam wystarczał. Z czasem, od kiedy piszę bloga, a Karolek ma terapię w domu, laptop zakończył leniuchowanie i służył wszystkim potrzebującym. Najbardziej potrzebował go Karolek. Nauczył się posługiwać nim bez myszki, sam przeglądał zdjęcia, włączał i wyłączał piosenki, wyszukiwał bajki w internecie i jak większość dzieci w jego wieku, ciekawych świata, rozpoczął badanie z czego składa się owo urządzenie. Na początku zostały powyrywane klawisze, najpierw kilka, potem większość. To był moment, nawet nie wiemy, kiedy to się stało. Wiem, że komputer to rzecz nabyta, ale mało nie rozpłakałam się, jak zobaczyłam, że zniszczył coś, na co my musimy ciężko pracować i wyrzec się innych rzeczy, które moglibyśmy sobie za te pieniążki kupić. Laptop kosztował moje dwie wypłaty, dwa miesiące pracy, żeby sprawić radość Karolkowi. Z bólem serca wymieniliśmy całą klawiaturę, ale nie minęło nawet miesiąca, jak wyskubał kolejne klawisze. Od niedawna jego wymarzony laptop nie nadaje się do użytku, bo odpadł monitor. Trzyma się jedynie na kabelkach. Karolek płacze jak wściekły, bo przyzwyczaił się do leżenia w łóżeczku i hasania po internecie. Czasem tylko było słychać szelest i pstrykanie paluszków, stukających w klawiaturę. Mogę powiedzieć, że obsługę komputera Karolek opanował znakomicie. Niestety popsutego laptopa na razie nie naprawiamy,  bo zwyczajnie nie mamy na to pieniędzy, a poza tym, nawet jeśli naprawimy, to pewnie Pulpecik zepsuje go znowu. Rozważamy zakup tableta, bo jego nie trzeba otwierać, więc nie można przepołowić, jak laptopa. Niestety myśląc przyszłościowo o naszym Karolku i widząc w wyobraźni, tableta lecącego z balkonu na beton, też jakoś mam obawy, co do takiego zakupu. Na razie niech zostanie komputer stacjonarny i służy naszemu małemu autyście, ile tylko może, a kiedyś czas pokaże. Może Karolek zmieni się, będzie więcej rozumiał i szanował swoje zabawki i naszą ciężką pracę, żeby miał wszystko, co inne zdrowe, szczęśliwe dzieci...


1 komentarz:

  1. Wspaniały blog! To cudowne widzieć jak Pani pokonuje wszystkie trudności i jeszcze znajduje czas na pisanie :) Wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń