piątek, 30 sierpnia 2013

Powakacyjne refleksje

Powakacyjne refleksje… 

Tegoroczny turnus nie należał do udanych, głównie za sprawą byle jakiej pogody oraz różnych przykrych niespodzianek, jakie napotkały nas w Łebie. W ciągu dwóch tygodni pobytu, jedynie cztery dni były ciepłe i słoneczne na tyle, aby chłopcy mogli wejść do wody i odrobinę poszaleć. W pozostałe siedzieliśmy zamknięci w małym ciasnym pokoiku, bez dostępu do telewizora, komputera i innych urządzeń, dzięki którym być może  dzieciom czas zleciałby o wiele szybciej. Najbardziej nudziły się one, bo co tu robić cały dzień, gdy pada deszcz za oknem. Wiele osób pyta nas, czy wypoczęliśmy. Uśmiecham się wtedy tylko i mówię, że trochę tak. Ci którzy uczestniczyli razem z nami w turnusie, doskonale wiedzą, jak „wypoczywaliśmy”. Karolek był grzeczny tylko wtedy, kiedy jadł. Gdy kończył jedzenie, zaczynał szaleć, uciekać i wchodzić na okno. Trzeba było zastawiać go z obu stron stołu, żeby móc spokojnie dokończyć śniadanie lub kolację. Kilka razy pani kierownik turnusu przychodziła i pytała nas, jak nam pomóc, żebyśmy choć odrobinę odpoczęli i przynajmniej spokojnie zjedli. Zresztą nie tylko ona. Każdy kto przyjrzał się nam choć przez chwilę, mówił, że musi nam być bardzo ciężko. Postrzegano nas, jako spokojną i łagodną rodzinę, uśmiechniętą i cały czas zadowoloną, mimo problemów. Takie pewnie sprawiamy wrażenie. Mało kto domyśla się, że w środku prawie kipię, kiedy Karolek płata różne figle i robi nam na złość. Odkryłam, że to nie tylko wina jego autyzmu, ale także i temperamentu. Jest okropnie uparty, wiem nawet po kim J Zawsze jego musi być na wierzchu, lubi pacnąć ręką, gdzieś nam uciec, albo robić właśnie to, na co mu nie pozwalamy. I pewnie też nikt z tych, którzy mają nas za spokojnych i radosnych, nie wie, że czasem mam ochotę założyć „czapkę niewidkę”, kiedy idę z Karolkiem przez miasto. Pulpeciątko, jak go na turnusie nazywał Sylwuś, głośno buczy, bije się w klatkę piersiową aż dudni, a wszyscy wokół patrzą na nas, jak na jakieś niezwykłe zjawisko. Jedni odwracają głowy, żeby pokazać, jacy to oni dyskretni, inni uśmiechają się do nas, niektórzy patrzą z pogardą, a są też tacy, w których oczach widać litość dla nas i naszego małego Krzykacza. Idę dumnie patrząc im wszystkim w oczy, chociaż serce przeszywa mi ból. Mam ochotę wykrzyczeć im wszystkim, że to nie wina Karolka, tylko tego paskudnego autyzmu, że on jest wspaniałym chłopcem, takim inteligentnym, mądrym, że jest lepszy niż niektóre zdrowe dzieci w jego wieku. Mogę krzyczeć, ale czy ktoś mi uwierzy??? Ludzie wolą myśleć, że Karol jest biedny, głupiutki i nic nie potrafi. Tak im pewnie prościej. Próbuję być obojętna na to wszystko, na tych ludzi, ich wzrok, te uśmiechy, grymasy na twarzach. Próbuję, ale ciągle jeszcze nie potrafię. Przez dwa tygodnie nie miałam odwagi zaprowadzić Karolka do Kościoła na niedzielną Mszę Świętą. Wiem, że byłby głośno, bo śpiewał przez dwa tygodnie całymi dniami. Bałam się, że w Kościele będzie to samo, że ktoś nie wytrzyma i zwróci nam uwagę, upomni, albo wyprosi z Kościoła. Po tym, co do tej pory przeszliśmy, nie wytrzymałabym kolejnego incydentu w tym miejscu. To by było ponad moje siły, dlatego z bólem zrezygnowałam. W mojej miejscowości mam przynajmniej zaufanie do naszego księdza proboszcza, który nie pozwoli, żeby Karolkowi stała się jakaś krzywda. Tak więc ta spokojna, radosna rodzina, za jaką niektórzy nas uważają, codziennie boryka się z problemami i stara się wbrew wszystkim i wszystkiemu jakoś iść dalej, byle do przodu. Chcę się jeszcze czymś z Wami podzielić. Na turnusie kilka osób zwróciło mi uwagę na to, że mam wspaniałego męża i że nie znają drugiego faceta, który z takim poświęceniem i oddaniem zajmuje się dziećmi. Przyznaję, to prawda. Tylko trochę jestem zazdrosna, kiedy ktoś mówi mi coś takiego, bo czuję się wtedy gorsza od męża. Na co dzień rzeczywiście zajmuję się dziećmi mniej niż on, a to dlatego, że dużo czasu pochłania mi praca. Ale czy zajmuję się gorzej? Uważam, że nie. To byłoby tyle, co chciałam napisać wszystkim, przypatrującym się z boku mojej rodzinie. Tym, którzy uważają, że odpoczywałam, chciałabym napisać, że uwielbiam kawę… rozpuszczalną ze śmietanką i z cukrem. Najlepiej jak jest bardzo gorąca, wtedy siedzę i powoli delektuję się jej smakiem. Na turnusie można było przy śniadaniu codziennie zrobić sobie taką pyszną kawę. Ja przez całe dwa tygodnie nie wypiłam ani jednej, nie dało się z Pulpecikiem, bo jak tylko zjadł, uciekał nam ze stołówki, rzucał sztućcami lub przelewał sok z kubka do kubka. Miał takie pomysły, że głowa mała. Wszystko jedliśmy w pośpiechu i na zmiany, raz ja, a potem mąż. A gdzie tu jeszcze znaleźć czas na przyjemności? Dopiero w domu rozkoszowałam się tym prawie zapomnianym już przeze mnie smakiem mojej ulubionej kawy. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Teraz dopiero na własnej skórze odczułam, co znaczą te słowa. Wakacje się kończą, a my już z utęsknieniem czekamy na wrzesień, ja na pracę, którą kocham, Sylwuś na szkołę, a Karol na przedszkole, w którym nigdy się nie nudzi i uczy pokonywać swoje słabości. Troszeczkę ma ich teraz. Najbardziej niepokoi nas jego kolejna fiksacja, wkładanie palców do oczu. Od jakiegoś czasu Karol robi to bardzo często. Przypatruje się dokładnie naszym twarzom i nagle wpycha palec do oka. Już nie raz się popłakaliśmy z tego powodu, jak włożył głęboko. Oczu nam jeszcze nie wydłubał, ale martwię się, czy nie będzie robił tego samego z dziećmi w przedszkolu. Miejmy nadzieję, że nie. Co gorsze, wkłada tez palce sobie, czasem aż po policzkach płyną mu łzy. Nie mamy pojęcia skąd to się wzięło i dlaczego tak robi. Może z czasem zapomni, tak jak kiedyś pluł, gryzł, a potem wszystko przeszło. Oby tak było i tym razem. Najbardziej nie mogę patrzeć, kiedy robi krzywdę sobie. To mnie przeraża, kiedy sam sobie sprawia ból. Wtedy cierpię bardziej, niż gdyby to mnie działa się krzywda. U Karolka pojawiło się także zatykanie uszu. Wcześniej robił to bardzo rzadko, teraz o wiele częściej. O jego „śpiewaniu”, to już nawet nie wspomnę, bo i tak wyżaliłam się jak tylko mogłam. Jedyna moja nadzieja w przedszkolu, gdzie ma fachową opiekę. Panie nauczycielki radzą sobie z problemami, które mnie samą przerastają i przerażają zarazem. Karolek uwielbia przedszkole, bo tam się nie nudzi. W przedszkolu zawsze coś się fajnego dzieje, są koledzy, koleżanki… i zasady, których trzeba przestrzegać. Karolek je przestrzega, owszem, ale tylko w przedszkolu, w domu już nie. Tu woli podokuczać się mamie, żeby wiedziała, że ma dziecko, dziecko z głową pełną pomysłów na psoty i figle. A z każdego, nawet drobnego psikusa, potrafi śmiać się i chichotać aż do łez. I jak tu się złościć na niego, gdy rozbraja mnie tym swoim chichotem? Ech…, mam słabość do tego małego łobuza!                                                                                    
Chciałabym jeszcze serdecznie podziękować Joasi i jej synkowi Patryczkowi za piękną pocztówkę.  To pierwsza kartka zaadresowana na Karolka, dlatego tym bardziej cenna i wyjątkowa. Dziękujemy Wam Kochani      
                                                                                                                                Do tekstu dołączam króciutki filmik nagrany nad morzem. Zachęcam do obejrzenia, zwłaszcza tych, których ciekawi w jaki sposób kontaktują się ze sobą Sylwuś i niemówiący Karol.                                                                           

Na zakończenie jeszcze coś Wam fajnego napiszę. Nigdy nie wierzyłam w przesądy, czy zabobony, ale nad morzem spotkało mnie coś dziwnego... Wysłaliśmy z Karolkiem do kilku osób pocztówki z pozdrowieniami, do takich, które pewnie się tego wcale nie spodziewały. Dwa dni po wysłaniu cały dzień męczyła mnie czkawka, dokuczała mi bardzo. Wtedy przypomniałam sobie o tych pocztówkach, że pewnie już doszły do adresatów. Podobno czkawka jest oznaką tego, że ktoś o kimś dobrze myśli. Może o nas ktoś dobrze myślał, jeśli otrzymał karteczkę, bo żeby było śmieszniej, Karolek też miał czkawkę, choć troszeczkę mniejszą niż ja. A może tylko przypadek i zbieg okoliczności... W każdym razie uśmiecham się, jak sobie przypominam tę całodzienną czkawę...


niedziela, 25 sierpnia 2013

Notatki z turnusu Cz.7.

Notatki z turnusu… Cz.7.


Dzień czternasty (poniedziałek)                                                                                                                                                                                                           Rankiem, pomimo gorszej niż wczoraj pogody, nasze Skarby weszły na godzinę do wody. Ponieważ zrobiło się bardzo zimno, trzeba było pożegnać się z kąpielą w morzu, tym bardziej, że na drugi dzień czekał nas powrót do domu. Popołudnie spędziliśmy na spacerach, w czasie których przytrafiały nam się zarówno miłe rzeczy, jak i przykre. Sylwuś pewnie na długo zapamięta mężczyznę przebranego za śmierć, całego w czarnych poszarpanych szmatach, z czaszką na twarzy, podobną jak ta z filmu „Krzyk” i z kosą. Kiedy przechodziliśmy obok, nagle wysuną przed nami kosę. Sylwek potem jeszcze przez kilka dni pytał o „pana z kosą”, szczególnie wieczorami, przed snem. Biedaczek bał się strasznie i nie mógł zasnąć. Martwiłam się także o Karolka, który też był przerażony. On przecież nie powie, że się boi, bo nie potrafi. Byłam wściekła, że szliśmy tamtędy i natrafiliśmy na to okropne straszydło. Poza tym, nie tylko nasze dzieci szły obok tego dziwadła, inne także przechodziły i na pewno niejedno z nich miało takie same odczucia, co nasz Sylwek i Karol. Na szczęście kilka metrów dalej natknęliśmy się na zdecydowanie przyjemniejszą atrakcję. Tam prawie godzinę spędziliśmy stojąc obok grającej orkiestry, złożonej z czterech młodych chłopców, prawdopodobnie studentów. Grali na saksofonach, trąbkach i bębenku tak cudownie, ze Karol nie mógł stamtąd odejść. Stał wpatrzony w orkiestrę i wsłuchany w muzykę. Wracając o zmroku do domu, kilka razy sprawdzaliśmy stan konta w bankomacie, bo spodziewaliśmy się pieniążków, które zawsze każdego miesiąca, tego dnia wpływały na nasze konto. Niestety kilka podejść, a tu 0,00 zł. Byliśmy bez grosza, bo całą wypłatę przeznaczyłam na opłacenie turnusu. A tu jeszcze zakupy trzeba zrobić na drogę powrotną, jakieś pamiątki kupić i mieć przy sobie parę groszy na wszelki wypadek. A w bankomacie pustka…




Notatki z turnusu Cz.6.

Notatki z turnusu… Cz.6.

Dzień dwunasty (sobota)
                                                                                                                          Przez pół nocy Sylwek wymiotował i miał biegunkę. Prawdopodobnie zaraził się wirusem od Karolka. Rano czuł się już odrobinkę lepiej, ale nie miał apetytu i prawie nic nie jadł. Na plażę poszliśmy dopiero po godzinie 10-ej, kiedy pozwoliła nam na to pogoda. Przed wyjściem nasi chłopcy pobawili się na placu zabaw, gdzie przebywały też inne dzieci kolonijne z ośrodka. Spotkała nas tu bardzo zabawna sytuacja. Pewna dziewczynka, słysząc buczenie naszego Pulpecika, była strasznie ciekawa dlaczego tak się zachowuje. Nagle nie wytrzymała i spytała Sylwusia „Dlaczego on tak śpiewa?”. Sylwek spojrzał na nią i kompletnie wyluzowany odparł „Nauczył się w Kościele tak śpiewać”. Dziewczynka już o nic więcej nie zapytała, a my mało nie pękliśmy ze śmiechu z tego, w jaki sposób Sylwek poradził sobie z kłopotliwym pytaniem i ciekawską osobą. Resztę dnia spędziliśmy na plaży i w wodzie. Radości nie było końca. Karol z Sylwkiem, jak dwie foczki, skakali w wodzie. Karolek nawet nauczył się od brata zatykania palcami nosa, kiedy się nurkuje. Szybko załapał o co chodzi i przewracał się w wodę. Szedł oczywiście tam, gdzie jest głębiej, więc nie można go było na chwilę spuścić z oka. Na tym szaleństwie minęła nam cała sobota. Była wspaniała dlatego, że sprawiła radość moim dzieciom. Zawsze kiedy oni są szczęśliwi, wtedy dla mnie jest cudowny dzień. Ten był właśnie taki, pełen radości i uciechy.













Dzień trzynasty (niedziela)                                                                                                                                                                                                                      W końcu przyszła kolej na mnie. Obudziły mnie nudności, potem zaczęły się wymioty. Postanowiłam sobie jednak, że żaden głupi wirus nie powstrzyma mnie przed pójściem na plażę. Chłopcy przecież tak bardzo czekali na tę kąpiel, mieli wczoraj obiecane, że będą pływać i nurkować. Wzięłam tabletki, napiłam się Coca – coli (najlepsze lekarstwo na grypę żołądkowo – jelitową) i powlokłam się z całą rodziną na plażę. Trochę byłam słaba, bo cały dzień nic nie jadłam, ale mimo to po południu weszłam z dziećmi do wody. Karolek cały dzień wyszalał się w morzu, a Sylwusiowi nawet udało się wybudować ogromny zamek z piasku. Wracaliśmy do domu ledwo żywi, dlatego dzieci zaraz po przyjściu do pokoju, słodko usnęły.





Notatki z turnusu Cz.5.

Notatki z turnusu… Cz.5.

                                                                                                                                Dzień jedenasty (piątek)                                                                                                                                                                                                                     Rano odbyła się zaplanowana wcześniej wycieczka na wydmy położone na obszarze Parku Słowińskiego. Dojechaliśmy tam specjalnie wynajętymi melexami, takimi mini autobusikami bez szyb. W czasie podróży przeciąg był tak silny, że nawet nasz Karolek – twardziel, cały trząsł się z zimna. Za to, kiedy dojechaliśmy na miejsce, przywitał nas cieplutki podmuch wiatru. Wrażenia z pobytu na wydmach niesamowite. Nie sposób tego opisać, ale warto zobaczyć to przepiękne miejsce. Największe powodzenie miała najwyższa czterdziestodwumetrowa, Wydma Łącka, na której dla większości dzieci, największą frajdą było zjechać w dół na pupie. Karolkowi na to nie pozwoliliśmy, a to dlatego, że jedno z nas też musiało by zjeżdżać na tyłku razem z nim. Sylwuś także bardzo chciał poturlać się z górki, ale mu to odradziliśmy. Prosto z wydm poszliśmy na tamtejszą plażę. Morze było tam cudowne, takie spokojne, ciche. Karolek chyba wyczuł, że tu się nie będziemy kąpać, bo nawet nie uciekał do wody. Z wydm wracaliśmy bardzo zadowoleni, ale także zmęczeni, bo przeszliśmy sporo drogi. W drodze powrotnej, wstąpiliśmy do Wyrzutni Rakiet w miejscowości Rąbce. Karolek był już tak bardzo zmęczony, że tylko szukał miejsca, by usiąść. Wróciliśmy do ośrodka na obiad. A po obiedzie?... Kąpiel!!! Tak długo wyczekiwana przez chłopców. Poszaleli trochę i obiecaliśmy im, że jutro tu wrócą, ponieważ ma być ładna pogoda. Wieczorem, mimo zmęczenia, wyciągnęliśmy Karolka i Sylwka na spacer. Musieliśmy, bo jak wiadomo, nie jesteśmy tu dla odpoczynku, ale w celach zdrowotnych. A skoro tak, to nie możemy zmarnować ani chwili, ale wykorzystać każdy cenną minutę, aby upajać się tym rześkim, nadmorskim powietrzem.



sobota, 24 sierpnia 2013

Notatki z turnusu Cz.4.

Notatki z turnusu… Cz.4.
                                                                                                                          Dzień ósmy (wtorek)                                                                                                                                                                                                                               Pogoda cały czas byle jaka. Żadnych widoków na kąpiel i odrobinę słońca. Jedyne co robimy, to spacerujemy. Oglądamy stoiska z pamiątkami. Karolek wyszukuje wszystkie postaci z bajek Disney’a, począwszy od Myszki Miki czy Donalda, a skończywszy na psie Pluto. Jednak piłkę wybrał sobie ze Scoobydou. Mamy problem, bo nie wiemy, co Pulpecik chciałby sobie kupić. Pokazuje na wiele różnych zabawek, ale tylko je ogląda. Raz daliśmy się na to nabrać, kupiliśmy zabawkę, a zaraz po wyjściu ze sklepu, Karolek wyrzucił ją za siebie, zadowolony, że pozbył się niepotrzebnej rzeczy. I bądź tu mądrym, by odgadnąć, co chce Karol.

Dzień dziewiąty (środa)                                                                                                                                    
Nudy, nudy, nudy… Obudziła nas ulewa. Cały dzień padało tak mocno, że nie można było nigdzie wyjść. Dopiero po 16-ej poszliśmy na spacer. Wróciliśmy na kolację. Niestety Karolek dostał biegunki tuż przed pójściem na stołówkę, a już na miejscu biedaczek zwymiotował. Potem już cały wieczór męczyła go ta okropna biegunka, co chwilkę biegał do ubikacji, aż ze zmęczenia zasnął. Przez sen popłakiwał troszkę, więc pewnie bolał go brzuszek. Pierwszy raz mam ochotę wracać do domu. Ciągle leje deszcz, zimno jak diabli i wieje silny wiatr, a do tego jeszcze chłopcy nudzą się w tym ciasnym pokoiku. Co gorsze, Karolek złapał jakieś świństwo i się męczy. Masakra.

Dzień dziesiąty (czwartek)                                                                                                                                                                                                                     Do południa, jak zwykle, padał deszcz. Po obiedzie trochę się wypogodziło, więc wzięliśmy koc i poszliśmy na plażę. Wiał zimny wiatr i pomimo świecącego pięknie słoneczka, nie dało się wejść do wody. Karolek nie chciał nawet słuchać żadnych tłumaczeń i wyjaśnień. Wydzierał się, jak wściekły, gdy spróbowaliśmy położyć się na kocu. Płakał tak i krzyczał około pół godziny. Wreszcie, widząc, że nici z naszego leżakowania, spakowaliśmy wszystko z zamiarem pójścia do "Fregaty". Po drodze znalazłam jedno fajne miejsce, gdzie nie wiał wiatr i zaproponowałam, by tam rozłożyć koc. Okazało się, że to dobry pomysł. Karolek był zadowolony, Sylwuś też. Trochę się opaliliśmy, bo słońce grzało bardzo mocno, a potem pstryknęłam kilka zdjęć. Z nadzieją, na lepszą pogodę, wróciliśmy do ośrodka.