piątek, 28 czerwca 2013

Wakacje czas zacząć

Wakacje czas zacząć…

Po roku ciężkiej, wytężonej pracy wielu osób Karolek zakończył rok szkolny 2012/2013 i doczekał się upragnionych wakacji. Na rozdanie dyplomów pojechał z Sylwusiem i tatą, ponieważ ja w tym czasie żegnałam  przedszkolaki, z którymi pracuję. Trochę to przykre, że w takich ważnych chwilach nie mogę być ze swoimi dziećmi. To cena, za jaką spełniam swoje marzenia. Zajmuję się cudzymi dziećmi i lubię tę pracę. Poranek był bardzo ciężki, bo Karolek ubzdurał sobie, że nie założy białej koszuli, którą mu na tę okoliczność wyprasowałam. Darł się wniebogłosy, łzy lały się strumieniami, a do tego jeszcze ze strasznym wyrzutem, patrząc mi w oczy wykrzyczał prosto w twarz „bubu”. Zorientowałam się szybko, że koszula jest nieprzyjemna w dotyku i Karol, jak większość autystów, takiego materiału nie toleruje. Skoro krzyczy, że „koszula go boli”, ustąpiłam i wyjęłam z szafy białą w kolorowe paski. Na tę się zgodził, a my odetchnęliśmy z ulgą. Potem mąż zabrał chłopców do samochodu i pojechali do szkoły. Odebrali dyplomy, nagrody za uczęszczanie do przedszkola oraz płytę ze zdjęciami z całego roku szkolnego. Mąż natomiast otrzymał podziękowania za współpracę oraz dużego niebieskiego misia, jako wyróżnienie w konkursie fotograficznym „Moja rodzina”. Po przyjeździe do domu, kiedy usiedliśmy z mężem do oglądania fotek, nasunęło się wiele refleksji na temat rozwoju naszych dzieci. W jednej sprawie byliśmy stuprocentowo zgodni: gdyby nie szkoła i przedszkole, Karolek nie był by taki, jaki jest teraz. Mało osób zna Karolka sprzed trzech lat. Ja także o tym zapominam, bo jest coraz lepiej, dlatego nie chcę wracać do przeszłości. Może jedynie po to, by porównać poprzedniego Karolka z obecnym i stwierdzić, że Pulpecik idzie do przodu wielkimi krokami. Sami nie osiągnęli byśmy tego, gdyby nie przedszkole, terapeuci oraz życzliwi nam ludzie. Dziękować jest naprawdę za co, bo moje dziecko jest w najlepszych rękach i pod najlepszą opieką, jaką mogłam sobie wymarzyć. Dlatego zachęcam rodziców, którzy mając niepełnosprawne dziecko, rozważają co lepsze: szkoła specjalna czy „masówka”, by nie mieli oporów przed posłaniem swojej pociechy do takiej szkoły, jaką mają moje dzieci. Tam jest fachowa opieka, przygotowani i przeszkoleni nauczyciele, są zajęcia z logopedą, dogoterapia i inne rodzaje terapii. Szkoła masowa niepełnosprawnemu dziecku nigdy tego nie zapewni. Jedyne, nad czym ubolewałam, to brak kontaktu Sylwusia ze zdrowymi dziećmi. Martwiliśmy się, bo chciałam, aby lepiej rozwinęła się u niego mowa. Problem jednak sam się rozwiązał. Sylwek w sąsiedztwie znalazł kilku dobrych kolegów, z którymi najchętniej spędzałby całe dnie. Dużo z nimi rozmawia i widzę, że także więcej mówi w domu. Doszłam do wniosku, że jeśli czegoś bardzo się chce, wszystko da się zrobić. Trzeba tylko trochę cierpliwości, opanowania, spokoju i powoli, powoli, małymi kroczkami idziemy do przodu, odnosząc sukcesy. Teraz czeka nas ciężkie dwa miesiące, bo pobyt w domu z Karolkiem dwadzieścia cztery godziny na dobę, to nie lada wyzwanie. Mam nadzieję, że damy radę. Na wakacjach oczywiście nie odpoczniemy od terapii, bo nawet maleńka przerwa może sprawić, że zmarnujemy to, co do tej pory wypracowaliśmy. Co najmniej dwie godziny tygodniowo (bo na tyle, niestety, nas tylko stać), Karol będzie się uczył. Nie zrezygnujemy również z naszej kochanej kobyłki „Basieńki”, którą chłopcy uwielbiają. Karol to przez całą jazdę na niej, siedzi dumny i wyprostowany, jak król. Ostatnio zaczął się nawet kłaść i głaskać ją po sierści. Pozostają nam jeszcze usługi opiekuńcze, na które przyjeżdża do naszego domu terapeutka i przez cztery godziny zajmuje się Pulpecikiem. No i jeszcze jedna, najważniejsza atrakcja dla Karolka, turnus. To jednak dopiero w sierpniu. A potem??? Od nowa to samo, kończy się orzeczenie o niepełnosprawności, dalej bieganie po lekarzach, pilnowanie terminów wizyt, załatwianie papierów itd. Powinnam już do tego się przyzwyczaić, ale tak jakoś mi trudno. Nie ogarniam czasami wszystkiego. Za dużo spraw na głowie, zmartwień, planów, niespełnionych marzeń… a życie pędzi tak szybko, tak bardzo, że boję się, by czasami coś ważnego nam nie uciekło, nie umknęło gdzieś przede nami i na zawsze nie przepadło. Niech będzie tak, jak jest teraz, powtarzam często, tylko żeby nie było gorzej. Żeby już tak nie zrzędzić, przejdę do o wiele ważniejszych spraw. Wiem, że mojego bloga czytają także Panie Nauczycielki pracujące w przedszkolu oraz w szkole, do której uczęszczają moje najdroższe Skarby, a nawet Pani Dyrektor, która ostatnio mi się do tego przyznała J Ponieważ nie miałam okazji spotkać się na uroczystym zakończeniu roku szkolnego: 

Pragnę serdecznie podziękować Pani Dyrektor Specjalnego Ośrodka Szkolno – Wychowawczego nr 1 w Przemyślu oraz wszystkim pracującym tam Nauczycielom, za wspaniałą opiekę, fachową pomoc i troskę, jaką darzą moje dwa najdroższe Skarby. Dziękuję za wielką cierpliwość, wyrozumiałość i trud włożony w opiekę nad naszymi dziećmi. Życzę także dużo wytrwałości, sukcesów zawodowych oraz wiele radości, dobroci i życzliwości ze strony dzieci oraz ich rodziców. Aby nigdy Drodzy Nauczyciele nie zabrakło Wam zapału do pracy, na twarzach zawsze gościł uśmiech, a jeśli pojawiłyby się jakieś łzy, niech to będą tylko łzy szczęścia. Razem z Karolkiem i Sylwusiem życzymy Wam wspaniałych i cudownych wakacji, pięknej pogody i  udanego odpoczynku… 

Pod postem zamieszczam kilka zdjęć z przedszkola. Ponieważ otrzymałam zgody zarówno nauczycieli, jak i rodziców na umieszczanie wizerunków ich dzieci na blogu, nie mogłabym z tego przywileju nie skorzystać. Bo nasze dzieciaczki są prześliczne, cudowne i kochane. Zawsze uśmiecham się, kiedy je oglądam i wracam wspomnieniami do dawnych czasów i niezapomnianych chwil. Zdjęcia te są jednocześnie obrazem tego, jak wiele trudu i pracy poświęcają osoby zajmujące się naszymi maluchami, żeby wspierać ich rozwój. Zobaczcie zresztą sami.

niedziela, 23 czerwca 2013

Blogowe przemyślenia

Blogowe przemyślenia…



Kończy się szósty miesiąc życia Karolkowego bloga. Jeszcze tak niedawno trudziłam się i głowiłam nad pierwszym postem, zdjęciami na stronę główną oraz dokładnym opisem historii mojego synka, a tu już stuknęło pół roku. O okolicznościach jego powstania pisałam wcześniej. Chociaż wszystko stało się zupełnie przypadkowo, blog zmienił moje dotychczasowe życie, odmienił je na duży plus. Po pierwsze, dzięki niemu poznałam wielu wspaniałych i wartościowych ludzi, z którymi cały czas utrzymuję kontakt, a po drugie w końcu wyszłam z ukrycia głośno mówiąc, co mnie, jako matkę dziecka cierpiącego na autyzm, martwi i boli. Kolejna ważna dla mnie sprawa, to lekcja pokory, jaką otrzymałam od rodziców, którzy zmagają się z podobnymi, jak my problemami. Dotychczas miałam wrażenie, że nikt nie cierpi tak bardzo, jak ja i nikogo nie spotkał taki okrutny los. Zdałam sobie sprawę, jak wielką byłam egoistką i jak bardzo się myliłam.  Przez kontakt z innymi ludźmi wreszcie do mnie dotarło, jak wielu jest rodziców, których dzieci również chorują i cierpią, matek oraz ojców spędzających większość czasu przy swoich pociechach w szpitalach, patrzących na płacz, ból, rozgrywającą się walkę o życie, a czasami z zupełną bezradnością, że nic nie da się więcej zrobić, patrzących na śmierć swojego najukochańszego dziecka. Jestem pełna podziwu dla tych ludzi, że mają taki ogrom siły, by unieść ten ciężar. Teraz nie narzekam już tak bardzo, jak kiedyś. Robię wszystko, by było lepiej.  Sama rozpacz i smutek nic nie dają, a dzięki znajomym i życzliwym mi osobom, dostaję porządnego kopa, żeby się już tyle nie „mazać”, ale cieszyć, tym co mam i pracować, żeby mieć więcej. To „więcej” dotyczy postępów moich dzieci. Karolek idzie do przodu, widzę jak się rozwija, słyszę pochwały od terapeutów, że umie już to, umie tamto, że był grzeczny, wytrwale pracował,  wykonywał polecenia, itd. Sylwuś także robi duże postępy, zna już wszystkie literki, teraz uczy się czytać, co wcześniej wydawało mi się tylko bajką. Przekonuję się, że bajki i marzenia, dzięki ogromnej pracy wielu osób, powoli zamieniają się w rzeczywistość. Mam świadomość, że sama bez niczyjej pomocy, nie osiągnę tyle, ile bym chciała. Ograniczają mnie przecież możliwości finansowe. To dzięki Waszym pieniążkom z 1% podatku, opłacamy prywatną terapię Karolka, możemy dołożyć do jego turnusu rehabilitacyjnego i korzystamy z płatnej hipoterapii. Jeśli chodzi o terapię końmi, to był strzał w dziesiątkę. Gdybyście widzieli radość Karolka, kiedy terapeuta idzie przyprowadzić kobyłkę Basię. Karolek skacze wtedy po trawie, śmieje się w głos i gryzie z niecierpliwości, poranione już porządnie, paluszki. Zobaczyć takie szczęście u swojego dziecka – bezcenne!!! Rozwijamy się więc, a Wy nam w tym pomagacie. Kiedy zaczynałam prowadzenie tego bloga, cel był jeden: zbiórka pieniążków z 1% na terapię i rehabilitację Pulpecika. Najpierw umieściłam dane, potem napisałam parę słów o Karolku, a dalej już kolejne posty pisały się same J Teraz dopiero widzę, ile dał mi ten blog, pisanie o naszych radościach i smutkach. Zdecydowanie więcej jest plusów, ale minusy także jakieś tam są, m.in. to, że czytają to także źli ludzie, żeby później złośliwie komentować i plotkować na nasz temat. Tymi jednak za bardzo się nie przejmuję. Dla mnie jedynym minusem jest to, że nie jestem tutaj anonimowa. Kto czyta ten blog, może dowiedzieć się o nas wszystkiego: o Karolku, Sylwusiu i całej mojej rodzinie, może poznać moje przemyślenia, wartości, czyli tę sferę życia, którą dotąd trzymałam tylko dla siebie. Nie jest mi z tym za dobrze, bo każdy człowiek potrzebuje odrobinę prywatności, a ponieważ zawsze byłam, jestem i pewnie będę dalej „wylewna”, wiem, że dużo osobistych refleksji i przemyśleń się tutaj jeszcze pojawi. Kilka osób pytało mnie, dlaczego nie prowadzę bloga regularnie i nie dodaję codziennych postów. Nigdy nie miałam nawet takiego planu, by zakładać blog. Kiedyś tam, sobie myślałam, że fajnie by było coś takiego prowadzić i pisać o moim Skarbeczku, ale zawsze brakowało odwagi. Do tego dochodził jeszcze brak wiary w to, że dam sobie radę, niepewność: Co ja będę pisać? Czy ktoś mnie nie skrytykuje? Kto będzie czytał te moje wypociny? Tysiące pytań bez odpowiedzi i strach, że mi nie wyjdzie, bo przecież nic nigdy w życiu mi się nie udaje. Jakoś wyszło, blog jest, czytelników też mam, więc piszę dalej. Piszę tylko wtedy, kiedy jest o czym, gdy zdarzy się coś ciekawego, kiedy przypomnę sobie jakieś epizody z życia Karolka, z którymi chcę się z Wami podzielić, gdy spotka nas coś miłego, dobrego lub przeciwnie przykrego i złego. Tu zawsze mogę wylać swoje żale i mieć pewność, że ktoś pocieszy nas i zrozumie. Nie piszę postów codziennie dlatego, że zwyczajnie nie mam na to czasu. Jestem osobą, która pracuje, ma także inne obowiązki. Poza tym są takie dni, że Karolka widzę jedynie parę godzin. Dzień Karolka to przedszkole, terapia, potem terapeutka w domu i sen. Moje to praca, czasem jakieś wyjazdy, szkolenia czy spotkania. Tak codziennie. Podziwiam tych rodziców, którzy prowadzą swoje blogi regularnie, pisząc dzień w dzień. Ja do nich nie należę i nigdy należeć nie będę. Moje posty pojawiać się będą nieregularnie. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna tym osobom, które czasem tu zaglądają i czytają to, czym się chcę z nimi podzielić. I jestem pełna podziwu, że dajecie radę. Ja tylko czytam, co napisałam przed umieszczeniem na bloga. Potem już nigdy nie wracam do poprzednich postów, nienawidzę tego. Nie umiem wytłumaczyć dlaczego, może to nudne czytać to o czym się codziennie myśli, może wstydzę się siebie samej, nie wiem. W każdym razie pisać będę dalej. Może kiedyś to będzie jakaś pamiątka dla Karolka, dla innych rodziców autystycznych dzieci wsparcie, wiedza, że nie są z tym sami, że jest nas więcej, rodziców z podobnymi problemami i bolączkami. Wierzę jednak, że pisanie tego bloga ma sens. W przeciwnym razie, dawno już dałabym sobie z tym spokój. Może też czuję ulgę, kiedy uwalniam swoje myśli, dzielę się nimi. Na razie, gdy będę czuła potrzebę pisania, będę to robić. Nieregularnie, ale myślę, że lepsze to niż pisanie na siłę dzień po dniu. Do dzisiejszego posta dołączam kilka fotek z wczorajszej kąpieli w basenie. Karol szaleje w nim, jak wariat. Woda to zdecydowanie jego żywioł. Uwielbiam tę jego radość…











czwartek, 20 czerwca 2013

Dzień pełen wrażeń

Dzień pełen wrażeń…

Ostatnia środa okazała się wyjątkowym i niezwykłym dniem. A to za sprawą Sylwusia, u którego w szkole obchodziliśmy Święto Rodziny oraz Mszy Świętej na którą wybraliśmy się wspólnie z Karolkiem. Niestety na uroczystości u Sylwka mogłam być tylko ja, ponieważ mąż miał do załatwienia ważną sprawę i z tego powodu nie mógł być razem z nami. Występ dzieci był wspaniały. Mówiły wierszyki, śpiewały piosenki. Najlepsze moim zdaniem jest to, że każde z nich mogło zaistnieć i wystąpić przed rodzicami, nawet jeśli było dzieckiem ze znacznym obniżeniem rozwoju intelektualnego i do tego niemówiącym. Wszystkie dzieci na występie wypadły świetnie i pewnie niejednej mamie lub tacie zakręciła się łezka w oku. Bo być matką  czy ojcem dziecka niepełnosprawnego, to najcudowniejsze, co może się w życiu przytrafić. Żeby to zrozumieć, czasem trzeba takich dni jak ten, kiedy na scenę wychodzą nasze aniołki, które dokładają niesamowitych starań i wkładają mnóstwo pracy w to, żeby sprawić swoim rodzicom odrobinę radości oraz pociechy ze swoich cudownych i niezwykłych skarbów. Te wspaniałe dzieciaki muszą pracować więcej niż dzieci zdrowe, dlatego tym bardziej cenimy ich poświęcenie i starania, żeby dobrze wypaść. Sylwuś także recytował wierszyk, trochę był zawstydzony cichutko mówił, ale i tak byłam zachwycona, bo wiem, że dał z siebie wszystko i starał się najmocniej jak potrafił. Kiedy wróciliśmy po południu do domu, nie zdążyłam jeszcze od tego wszystkiego ochłonąć, a  już wieczorem miała odbyć się w Jarosławiu Msza Święta o uzdrowienie i uwolnienie w Duchu Świętym w kościele oo. Reformatów. Są to msze, w których wierni głęboko i gorliwie się modlą o to, aby w ich czasami bardzo ciężkich, a nawet beznadziejnych sytuacjach zdarzył się cud. Dlatego całkiem nieprzypadkowo, na tę mszę zabraliśmy naszego Skarbusia Karolka. Msza i modlitwy trwały całe trzy godziny. Było strasznie dużo ludzi, ledwo znaleźliśmy miejsce, żeby gdziekolwiek usiąść. Jedyne jakie jeszcze było, to na prawej bocznej nawie. Karolek wytrzymał tam całe dwie godziny, co jest dla nas niesamowite, bo normalnie to trudno, żeby co najmniej przez godzinę wysiedział cicho. Potem już miał, niestety, dość i zaczął się coniedzielny rytuał: tarzanie po podłodze, głośne krzyki, tupanie o ławki i tysiące innych rzeczy, żeby przyciągnąć na siebie uwagę wiernych, skupionych w tym czasie na modlitwie. Godzina usiedzenia tam z nim, to był dla nas koszmar. Dlatego zdecydowaliśmy się, że wyjdziemy na zewnątrz i tam będziemy się dalej modlić. Na polu było tak samo, Karol tak szalał, że mało nie przewrócił mnie ze stołkiem, na którym siedziałam. Obok nas modliła się pewna rodzina, oprócz nich jeszcze mnóstwo innych ludzi. Moją uwagę, zwrócili jednak oni. Były to dwie kobiety z małym, około dwuletnim dzieckiem i chłopak około 19-o lub 20-o letni. Już na pierwszy rzut oka, było widać, że to osoby bardzo pobożne. Szczególnie ten młody człowiek, który śpiewał wszystkie pieśni religijne, nie wstydził się uklęknąć na oba kolana i nie bał się, że sobie pobrudzi spodnie. Trochę ogarnął mnie lęk, bo najczęściej od takich ludzi spotykały nas różne nieprzyjemności związane z uczestnictwem Karolka we Mszy Świętej. I tym razem Karol dalej dał popis swojego szaleństwa na mszy. Nagle stało się coś, czego bym się nie spodziewała. Młody człowiek wyciągnął do Karolka rękę z paluszkami. Nie wiem, czy już kiedyś Wam pisałam: nasz Pulpecik kocha paluszki!!! Każde: solone, z makiem, sezamem… wszystko, co zwie się paluszkami J Karolek oczywiście nie odmówił takiego rarytasu i pałaszował powoli, rozkoszując się smakiem. No i w jednej chwili z małego diabełka zrobił się aniołek. Kiedy tylko kończył jeść, dostawał od tego młodzieńca, kolejną porcję.  W taki sposób zjadł pewnie ponad pół paczki tego swojego, ulubionego przysmaku. Ostatnie paluszki podała nam pani, także z tej rodziny. Kiedy podeszła do Karolcia, zrobiła mu na czole znak krzyża i powiedziała przy tym „Niech cię Pan Bóg błogosławi”. Wzruszyło mnie to bardzo, bo widziałam po niej ile miłości i ciepła kryje się w tych słowach. Może także współczucia, bo pewnie patrząc na nas i obserwując prawie godzinę, zorientowała się, że Karolek jest chorym dzieckiem. Jednak zanim pewnie to odkryła, nie oceniała, nie krytykowała i nie patrzyła na nas, jak inni, z pogardą, że nie umiemy wychować dziecka. Zarówno ona, jak i ten młody człowiek, za każdym razem patrząc w naszą stronę, obdarzali nas ciepłym i serdecznym uśmiechem. Tym młodym chłopcem byłam najbardziej oczarowana, bo dziś już mało takich wśród młodzieży. Nie dość, że wyglądał, jak anioł, to jeszcze taki był. Porównałam jego postawę z postawą pewnego młodego człowieka, który kiedyś zachował się wobec nas i naszego dziecka, w zupełnie odmienny sposób i sprawił nam ogromną przykrość, której długo nie mogłam zapomnieć. Msze Święte o uzdrowienie skupiają mnóstwo ludzi. Przyjeżdżają osoby stare, młode, także rodzice z dziećmi, ludzie z różnymi ciężkimi chorobami, których los w jakiś okrutny i bolesny sposób dotknął. Ci ludzie modlą się o cud, szczerze, z pokorą i cierpliwością oddają siebie w ręce Boga. Czasami jest to dla nich jedyna nadzieja i jedyny ratunek. Podobno „nadzieja zawsze umiera ostatnia”. Jeśli chodzi o Karolka, oddałabym wszystko, żeby wyzdrowiał. Wiem jednak, że Bóg prowadzi nas właściwą drogą i ufam Mu. Cokolwiek się stanie, będę wierzyć, że musi być dobrze. Czuję się jednak uzdrowiona, bo zdałam sobie sprawę, że uwolniłam się od braku wiary w człowieka. Kiedyś straciłam ją, kiedy tak okrutnie potraktowano nas rodziców i naszego chorego Karolka. Wreszcie uwierzyłam w dobrych ludzi, takich jak ten młody człowiek, który dokonał cudu. Bo czasami uspokojenie naszego małego Potworka, to prawdziwy cud… A mogą go dokonać jedynie tacy ludzie jak on: dobrzy, uczciwi, skromni i bezinteresowni. Wróciłam taka szczęśliwa do domu i spałam jak dziecko. Nawet nie wiem, kiedy zleciała mi noc. Jak to dobrze, że czasami w życiu zdarzają się, takie cudowne, niesamowite dni…







niedziela, 16 czerwca 2013

Koszmarny Karolek

Koszmarny Karolek…


Dużo osób przypuszcza, że mając Karolka, nigdy się nie nudzimy. Owszem, to prawda. Jest tak nie tylko przez to, że jest dzieckiem autystycznym i wykazuje wiele specyficznych zachowań, ale głównie z powodu jego charakteru i temperamentu. Ktoś mi kiedyś powiedział, że nasz Karol to stuprocentowy facet: jest uparty, zaborczy, sprytny i wszędzie chce dominować. Na co dzień stara się rządzić całą rodziną i reaguje ogromną złością, kiedy ktoś spróbuje się sprzeciwić. Wie przy tym bardzo dobrze, kogo da się owinąć wokół palca, a z kim takie numery nie przejdą. Najłatwiej jest mu oczywiście oczarować kobiety. Jego anielski wygląd, blond włoski i niebieskie niewinne oczka, sprawiają, że każda mu ulega i spełnia wszystkie jego zachcianki. Jednak anielski wygląd Karolka to tylko pozory, w głębi duszy drzemie w nim mały zadziorny łobuz, który myśli tylko o tym, co by tu zmajstrować i zdenerwować wszystkich dookoła. Czasem podniesie nam ciśnienie, ale potem wspominamy wszystko z uśmiechem na ustach. Nieraz jesteśmy pod wrażeniem jego sprytu i pomysłowości. Pamiętam ciągle jedną taką zabawną sytuację, kiedy zauważyłam pewnego popołudnia, że Karolek jest bardzo senny. Wiedząc, że na pewno sam nie uśnie, zaproponowałam, że pójdziemy spać razem. Porozbierałam go i położyłam w łóżku. Na początku śpiewałam mu piosenki, kołysanki, a potem nie mam pojęcia, co było dalej, bo…. usnęłam. Obudził mnie dopiero mąż i zrobił okropną awanturę, że Karolek zadowolony biega po podwórku prawie nago, a w dodatku sam, bez żadnej opieki. No i stało się, zamiast ja Karolka, Karolek uśpił mnie, a potem zwiał. Nie wiem do dzisiaj, czy zrobił to celowo, ale uśmiecham się na samo wspomnienie tej zabawnej sytuacji. Kolejnym jego wyczynem była pomoc w kuchni, kiedy to gotowałam ryż po chińsku. Ryż stał sobie na szafce, a na kuchence przygotowywałam sos. Gdy sos był już prawie gotowy, Karol przejął inicjatywę w swoje ręce, do sosu wsypał paczkę surowego ryżu. Dania uratować już się nie dało, bo zdążył je przemieszać łyżką. Poza tym wybrać surowy ryż z sosu, tego nie potrafiłby nawet Kopciuszek przy pomocy swoich gołąbków. Kucharskie zapędy Karolka szybko ostudziłam i dzisiaj, kiedy zaczynam coś pichcić w kuchni, nie wychodzę z niej, pilnując małego kucharza jak oczka w głowie. Nie jest łatwo zapanować nad małym nerwuskiem i niewielu osobom to się udaje. Karolek od kiedy przybrał na wadze, ma wielką siłę i nie każdy z nim sobie poradzi, kiedy jest niegrzeczny. Pewnego dnia tak właśnie było. Cały czas rozrabiał i nie dawałam sobie z nim rady. Żeby zrozumiał, że tak nie wolno się zachowywać, zamknęłam go w pokoju. Kiedy weszłam tam po pięciu minutach, widok był przerażający. Pootwierane były wszystkie szafki w całym pokoju, półki puste, a ubrania z całej meblościanki porozrzucane po pokoju. Na środku stał uśmiechnięty i triumfujący Karolek. Jak dokonał tego czynu w tak krótkim czasie, do dzisiaj nie wiem. W każdym razie zrozumiałam, że tego rodzaju kar na Karolku stosować nie warto J Gdybym chciała wymienić wszystkie jego wybryki utworzyła by się bardzo długa lista, na której znalazło by się m.in. wyciąganie kwiatków wraz z korzeniami z doniczek. Jednego storczyka tak otrzepał z ziemi po całym pokoju, że zostały tylko same korzenie. Widok był straszny, zarówno storczyka, jak i zasypanego ziemią pokoju. Smarowanie się i taplanie w błotku, to kolejne hobby Karolka. Do smarowania używał już wszystkiego: kremów do twarzy, mydeł w płynie, pasty do butów oraz pasty do zębów, a nawet jogurtu, którym wysmarował wszystkie meble kuchenne. Do zabaw w błocie i kałużach raczej nie dajemy mu okazji. Najczęściej robi to w czasie spacerów, kiedy przyjeżdża do nas Duduś i jego pani. Wtedy spacerujemy polną drogą obok lasu i Pulpecik nie przepuści żadnej, nawet najmniejszej kałuży. Ostatnim wyczynem Karolka było porysowanie całego pokoju, mebli, łóżek, dywanu, czarnym grubym flamastrem. Szorowanie tego arcydzieła nie powiodło się i można je podziwiać nadal, niestety. Spróbujemy kupić jeszcze jakiś lepszy środek czyszczący i może wtedy uda nam się wreszcie doprowadzić pokój do porządku. Druga sprawa, jaka wywołuje u nas uśmiech to Karolkowa zaborczość w stosunku do innych ludzi. Nie mam pojęcia skąd to się u niego wzięło, przeważnie temperament dziedziczy się po swoich rodzicach. Jeśli rzeczywiście to prawda, to raczej po mnie otrzymał tę cechę. Zaczęło się od pani, która prowadzi z nim terapię w domu. Po kilku wizytach, Karol zaczął mnie wyganiać z pokoju, kiedy chciałam z nią porozmawiać. Nie wolno mi było zamienić z nawet kilka słów, panią terapeutkę wpychał tam, gdzie z nim pracowała, a za mną trzaskiem zamykał drzwi. Pani terapeutka była tylko i wyłącznie dla niego i nikt nie miał prawa się do niej zbliżyć. Podobną sytuację mieliśmy w przedszkolu, kiedy do oddziału przyszła do pracy nowa pani. Karol chodził za nią krok w krok i pilnował, by nie zbliżały się do niej inne dzieci. Podobnie jest ze mną, kiedy Karolek idzie spać, nikomu nie wolno się zbliżyć. Mama jest wtedy tylko jego. Kiedy położy się obok mnie mąż lub Sylwuś, bije ich i nogami spycha z łóżka. Wygląda wtedy jak mały, rozwścieczony kogut, więc każdy boi się narazić i schodzi mu z drogi. Żeby było zabawniej, przed pójściem spać dostaję od Karolka klapsa w pupę i pcha mnie w kierunku łóżka, nawet gdy nie mam ochoty na sen. Dlatego panie, które podporządkowuje swoim potrzebom, nazywamy „niewolnicami” Karolka. Ja jestem oczywiście jedną z nich. Jedną z rzeczy, które Pulpecik dobrze opanował jest znajomość komputera. Czasem włącza różne ustawienia, a my potem mamy ból głowy, jak je powyłączać i przywrócić komputer do poprzedniego stanu. Raz zrobił tak, że całkowicie odłączył internet. Kiedy zadzwoniliśmy do panów z obsługi, ci po obejrzeniu stwierdzili, że ktoś przy tym majstrował. Kiedy powiedzieliśmy, że to dziecko coś poprzestawiało, odparli, że niemożliwe, bo widać, że ta osoba musiała dobrze się na tym dobrze znać. To nas całkowicie już rozbawiło, że mamy w domu takiego cwanego spryciarza. Nadałam temu postowi tytuł jednej z bajek pod tytułem „Koszmarny Karolek”, którą czasami chętnie oglądałam, bo wydawało mi się, że to o moim małym Brzdącu. Czy mój Skarbek jest koszmarny? Kiedy coś przeskrobie, to tak nam się wydaje, ale z perspektywy czasu, te jego wybryki, to sytuacje, które wspominamy z wielkim sentymentem i radością. Bo jakże nudne byłoby życie, gdybyśmy mieli w domu grzecznego aniołka. Tragedia!!! A z nim zawsze jest wesoło, nie tylko nam, ale wszystkim, którzy go znają. Pani, która prowadziła z nim w projekcie terapię, powiedziała, że najbardziej niesamowity jest jego uśmiech, który prawie nigdy nie schodzi mu z twarzy. Uważam tak samo. Karol cały czas się uśmiecha, nawet jeśli inni tego nie odwzajemniają. Taki już jest, dlatego nie mogłabym żyć bez jego szalonych i zwariowanych pomysłów. Dzięki niemu zawsze w domu coś się dzieje, jest radośnie i wesoło.  
                                                                                                                            Karolek jest taką małą iskierką, która rozświetla mi najciemniejsze dni i rozjaśnia codzienne szare, nudne życie…






















































































wtorek, 11 czerwca 2013

Czas na trampolinę

Czas na trampolinę…

Karolek od dawna uwielbiał wspinaczkę i skoki. Właściwie to od momentu, kiedy po raz pierwszy pojawił się u niego autyzm. Wspinał się wszędzie, na taborety, stół, łóżka, meble i ciągle coraz to wyżej. Nie zaobserwowałam u niego żadnego lęku wysokości, co było sygnałem, że nie możemy ani na chwilę spuścić go z oczu, bo może stać się coś bardzo złego. Karol mając cztery lata, oprócz szaf, opanował wszystkie meble w domu. Nie było takiego stołu, czy szafki na której by nie był. Do tego wchodząc na nie obsmarowywał i brudził dookoła ściany, czym się tylko dało. Chodził także po parapetach więc z czasem musieliśmy z niektórych okien powyciągać klamki. Podobnie zresztą, jak w drzwiach balkonowych, przez które zapewne by wyfrunął, gdyby tylko udało mu się wyjść na zewnątrz. Drugą, oprócz wspinaczki, ulubioną dyscypliną sportową Karolka były skoki. Są to skoki głównie po łóżkach i kanapach. Karolek je uwielbia i za swojego krótkiego życia, skasował nam już dwa pojedyncze łóżka, na których miał spać. Skakał tak intensywnie, że kilka razy trzeba było dobijać gwoździami stelaż, a za którymś razem to już nie pomogło i prawie nowe łóżka trzeba było wyrzucić. Zostały po nich tylko dwa materace, które w lecie wynosimy na podwórko, żeby obaj z Sylwusiem mogli się do woli wyskakać. Same materace jednak szybko się znudzą, dlatego od jakiegoś czasu zaczęliśmy myśleć o zakupie trampoliny, a to głównie z dwóch powodów. Pierwszy to taki, że Karol i Sylwuś będą mieć wspaniałą zabawę, a drugim jest konieczność pozbycia się okrągłych brzuszków, które tak jednemu jak i drugiemu już spore urosły. Jeszcze niedawno martwiliśmy się, że nic nie jedzą,zaś na nich sama skóra i kości, teraz próbujemy walczyć z nadwagą.W tym roku okazało się, że większość ubrań, głównie spodni i spodenek, jest na nich za ciasna, a największy problem sprawia brzuch, który nie może się w żadne z tych ciuchów pomieścić. I tak zrodziło się marzenie o trampolinie. Marzenie…, bo dla nas wydatek 600 złotych to kolosalna kwota, kiedy jest tyle innych potrzeb. W końcu nam się udało. Za pieniążki, które zwrócono nam z fundacji za faktury i rachunki, jakie wysłałam, kupiliśmy naszym dzieciom upragnioną zabawkę. Radości nie było końca. Moje Skarby gdyby tylko mogły, najchętniej spędzałyby w trampolinie cały dzień. No i co najważniejsze Sylwuś, który do tej pory narzekał na samotność, zyskał wielu kolegów…. i koleżanekJ, z czego bardzo jesteśmy zadowoleni. Karolek, o którym myśleliśmy, że bardziej preferuje samotność, także uwielbia towarzystwo innych dzieci. Kiedy do nas przychodzą, śmieje się i krzyczy z radości. Jest nawet mały problem z tym, że na trampolinie dzieciaki nie chcą skakać pojedyńczo, ale w towarzystwie. No i jak tu zadbać o ich bezpieczeństwo, kiedy chcą koniecznie skakać w trójkę czy czwórkę. Na razie zgodziłam się tylko na zabawę w parach i tak pewnie zostanie. Boję się, by maluchom nie stało się nic złego. Miejmy nadzieję, że nie. Poza tym taka trampolina to same zalety, codzienna porcja ruchu wyśmienita dla zdrowia, odprężenie i odpoczynek, a w naszym przypadku, spędzanie czasu w fajnym towarzystwie. Kiedy nie ma dzieci, sama korzystam z tego dobrodziejstwa, głównie po to, by odreagować nagromadzone w ciągu dniaemocje, wyszaleć się porządnie oraz pozbyć brzuszka, który także się u mnie ostatnio pojawił, choć myślałam, że taka chwila już nigdy nie nastąpi. Pod wpływem stresu zawsze sporo chudłam. Teraz już nie denerwuję się tak bardzo, zauważam wiele pozytywnych rzeczy wokół mnie, a wsparcie przyjaciół i znajomych daje mi niezłego kopa i powera do pracy.Cieszę się bardzo tym zakupem trampoliny, bo pomysł okazał się trafiony. Najważniejsze, że Karol i Sylwuś się cieszą, a przy okazji także inne dzieci, które codziennie przychodzą.Mamy już teraz swój mały plac zabaw na podwórku, huśtawki, zjeżdżalnię i trampolinę. Niedługo pewnie nadmuchamy basen i dzieciaki będą się bardzo cieszyły. Ach, nie ma nic cenniejszego niż zobaczyć radość na ich małych, ślicznych buziach…