czwartek, 20 czerwca 2013

Dzień pełen wrażeń

Dzień pełen wrażeń…

Ostatnia środa okazała się wyjątkowym i niezwykłym dniem. A to za sprawą Sylwusia, u którego w szkole obchodziliśmy Święto Rodziny oraz Mszy Świętej na którą wybraliśmy się wspólnie z Karolkiem. Niestety na uroczystości u Sylwka mogłam być tylko ja, ponieważ mąż miał do załatwienia ważną sprawę i z tego powodu nie mógł być razem z nami. Występ dzieci był wspaniały. Mówiły wierszyki, śpiewały piosenki. Najlepsze moim zdaniem jest to, że każde z nich mogło zaistnieć i wystąpić przed rodzicami, nawet jeśli było dzieckiem ze znacznym obniżeniem rozwoju intelektualnego i do tego niemówiącym. Wszystkie dzieci na występie wypadły świetnie i pewnie niejednej mamie lub tacie zakręciła się łezka w oku. Bo być matką  czy ojcem dziecka niepełnosprawnego, to najcudowniejsze, co może się w życiu przytrafić. Żeby to zrozumieć, czasem trzeba takich dni jak ten, kiedy na scenę wychodzą nasze aniołki, które dokładają niesamowitych starań i wkładają mnóstwo pracy w to, żeby sprawić swoim rodzicom odrobinę radości oraz pociechy ze swoich cudownych i niezwykłych skarbów. Te wspaniałe dzieciaki muszą pracować więcej niż dzieci zdrowe, dlatego tym bardziej cenimy ich poświęcenie i starania, żeby dobrze wypaść. Sylwuś także recytował wierszyk, trochę był zawstydzony cichutko mówił, ale i tak byłam zachwycona, bo wiem, że dał z siebie wszystko i starał się najmocniej jak potrafił. Kiedy wróciliśmy po południu do domu, nie zdążyłam jeszcze od tego wszystkiego ochłonąć, a  już wieczorem miała odbyć się w Jarosławiu Msza Święta o uzdrowienie i uwolnienie w Duchu Świętym w kościele oo. Reformatów. Są to msze, w których wierni głęboko i gorliwie się modlą o to, aby w ich czasami bardzo ciężkich, a nawet beznadziejnych sytuacjach zdarzył się cud. Dlatego całkiem nieprzypadkowo, na tę mszę zabraliśmy naszego Skarbusia Karolka. Msza i modlitwy trwały całe trzy godziny. Było strasznie dużo ludzi, ledwo znaleźliśmy miejsce, żeby gdziekolwiek usiąść. Jedyne jakie jeszcze było, to na prawej bocznej nawie. Karolek wytrzymał tam całe dwie godziny, co jest dla nas niesamowite, bo normalnie to trudno, żeby co najmniej przez godzinę wysiedział cicho. Potem już miał, niestety, dość i zaczął się coniedzielny rytuał: tarzanie po podłodze, głośne krzyki, tupanie o ławki i tysiące innych rzeczy, żeby przyciągnąć na siebie uwagę wiernych, skupionych w tym czasie na modlitwie. Godzina usiedzenia tam z nim, to był dla nas koszmar. Dlatego zdecydowaliśmy się, że wyjdziemy na zewnątrz i tam będziemy się dalej modlić. Na polu było tak samo, Karol tak szalał, że mało nie przewrócił mnie ze stołkiem, na którym siedziałam. Obok nas modliła się pewna rodzina, oprócz nich jeszcze mnóstwo innych ludzi. Moją uwagę, zwrócili jednak oni. Były to dwie kobiety z małym, około dwuletnim dzieckiem i chłopak około 19-o lub 20-o letni. Już na pierwszy rzut oka, było widać, że to osoby bardzo pobożne. Szczególnie ten młody człowiek, który śpiewał wszystkie pieśni religijne, nie wstydził się uklęknąć na oba kolana i nie bał się, że sobie pobrudzi spodnie. Trochę ogarnął mnie lęk, bo najczęściej od takich ludzi spotykały nas różne nieprzyjemności związane z uczestnictwem Karolka we Mszy Świętej. I tym razem Karol dalej dał popis swojego szaleństwa na mszy. Nagle stało się coś, czego bym się nie spodziewała. Młody człowiek wyciągnął do Karolka rękę z paluszkami. Nie wiem, czy już kiedyś Wam pisałam: nasz Pulpecik kocha paluszki!!! Każde: solone, z makiem, sezamem… wszystko, co zwie się paluszkami J Karolek oczywiście nie odmówił takiego rarytasu i pałaszował powoli, rozkoszując się smakiem. No i w jednej chwili z małego diabełka zrobił się aniołek. Kiedy tylko kończył jeść, dostawał od tego młodzieńca, kolejną porcję.  W taki sposób zjadł pewnie ponad pół paczki tego swojego, ulubionego przysmaku. Ostatnie paluszki podała nam pani, także z tej rodziny. Kiedy podeszła do Karolcia, zrobiła mu na czole znak krzyża i powiedziała przy tym „Niech cię Pan Bóg błogosławi”. Wzruszyło mnie to bardzo, bo widziałam po niej ile miłości i ciepła kryje się w tych słowach. Może także współczucia, bo pewnie patrząc na nas i obserwując prawie godzinę, zorientowała się, że Karolek jest chorym dzieckiem. Jednak zanim pewnie to odkryła, nie oceniała, nie krytykowała i nie patrzyła na nas, jak inni, z pogardą, że nie umiemy wychować dziecka. Zarówno ona, jak i ten młody człowiek, za każdym razem patrząc w naszą stronę, obdarzali nas ciepłym i serdecznym uśmiechem. Tym młodym chłopcem byłam najbardziej oczarowana, bo dziś już mało takich wśród młodzieży. Nie dość, że wyglądał, jak anioł, to jeszcze taki był. Porównałam jego postawę z postawą pewnego młodego człowieka, który kiedyś zachował się wobec nas i naszego dziecka, w zupełnie odmienny sposób i sprawił nam ogromną przykrość, której długo nie mogłam zapomnieć. Msze Święte o uzdrowienie skupiają mnóstwo ludzi. Przyjeżdżają osoby stare, młode, także rodzice z dziećmi, ludzie z różnymi ciężkimi chorobami, których los w jakiś okrutny i bolesny sposób dotknął. Ci ludzie modlą się o cud, szczerze, z pokorą i cierpliwością oddają siebie w ręce Boga. Czasami jest to dla nich jedyna nadzieja i jedyny ratunek. Podobno „nadzieja zawsze umiera ostatnia”. Jeśli chodzi o Karolka, oddałabym wszystko, żeby wyzdrowiał. Wiem jednak, że Bóg prowadzi nas właściwą drogą i ufam Mu. Cokolwiek się stanie, będę wierzyć, że musi być dobrze. Czuję się jednak uzdrowiona, bo zdałam sobie sprawę, że uwolniłam się od braku wiary w człowieka. Kiedyś straciłam ją, kiedy tak okrutnie potraktowano nas rodziców i naszego chorego Karolka. Wreszcie uwierzyłam w dobrych ludzi, takich jak ten młody człowiek, który dokonał cudu. Bo czasami uspokojenie naszego małego Potworka, to prawdziwy cud… A mogą go dokonać jedynie tacy ludzie jak on: dobrzy, uczciwi, skromni i bezinteresowni. Wróciłam taka szczęśliwa do domu i spałam jak dziecko. Nawet nie wiem, kiedy zleciała mi noc. Jak to dobrze, że czasami w życiu zdarzają się, takie cudowne, niesamowite dni…







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz