niedziela, 15 czerwca 2014

Uroki lata... i garść refleksji

Wreszcie doczekaliśmy się słoneczka i korzystamy w pełni ze wszystkiego, co może chociaż odrobinę poprawić humor naszym chłopcom. Regularnie odwiedzamy Orzechowce i naszą kochaną kobyłkę Basię, z którą Sylwuś i Karol mają hipoterapię. Raz w tygodniu, co sobotę, jeździmy na basen, gdzie moje urwisy przez ponad dwie godziny szaleją w wodzie. Wybraliśmy do tego najstosowniejszą porę. W soboty, wieczorem, pływalnia jest prawie pusta, więc nikomu nie przeszkadza, gdy Karolek chlapie wszystko dookoła i krzyczy z radości. Jako jedyne dziecko kąpie się bez czepka, ale ratownicy od zawsze byli pod tym względem wyrozumiali oraz tolerancyjni i nie robili z tego powodu żadnych problemów. Oprócz stałych form rozrywki, trafiają nam się też dodatkowe. Tydzień temu Sylwuś wyjechał z babcią na trzy dni do Krakowa, do swojego kolegi Karola i tam cudownie spędził czas. My natomiast zabraliśmy Karolka do Arboretum w Bolestraszycach. Mimo, iż byliśmy tam już kilka razy, stwierdzilismy, że warto jeszcze raz odwiedzić to miejsce. Niestety, w tym roku, było tak dużo komarów, że nie zabawiliśmy tam długo. Jednak przecież przed nami całe lato i mnóstwo okazji do miłego spędzania wolnego czasu. Już w środę Sylwek jedzie ze mną na wycieczkę do Zoo w Zamościu, a w sobotę do Krakowa. Co jeszcze przed nami? Pożyjemy, zobaczymy...
Ten post, tak naprawdę, chcę napisać o czym innym. Skłoniły mnie do tego dawne wydarzenia i refleksje z nimi związane. To zdarzyło się jakieś sześć lat temu, a wczoraj stanęło mi przed oczami, nie dając spokoju. Gdy wracaliśmy z basenu, pod sklepem zaczepił mnie młody człowiek, brudny, bardzo skromnie ubrany. Poprosił o złotówkę na jedzenie. Bez chwili zastanowienia, wyjęłam pieniądze z portfela i dałam mu. Bardzo dziękował za nie. Było widać, że strasznie ich potrzebował. Nie wyglądał na pijaka ani narkomana, ale na kogoś bardzo biednego, kto nie ma środków na podstawowe potrzeby życiowe, jak jedzenie i odzież. Sześć lat temu spotkała nas dokładnie ta sama sytuacja. Było to dzień przed Wigilią. Wracałam zmęczona z pracy i zajechaliśmy do supermarketu, aby zrobić świąteczne zakupy. W sklepie, jak zawsze o takim czasie, mnóstwo ludzi, zamieszanie, pośpiech, a w portfelu wyliczone pieniądze i odwieczny problem, co kupić, aby niczego nie zabrakło, ale jak zrobić, aby na wszystko wystarczyło pieniędzy. Wyszłam stamtąd obładowana siatkami i z potężnym bólem głowy. Okazało się, że na zewnątrz czeka na mnie nie tylko mój mąż, ale ktoś jeszcze. Był to chłopak, może czternasto- albo piętnastoletni. Ubrany podobnie, jak ten, którego spotkaliśmy wczoraj. Trzymał w ręku kilka własnoręcznie wykonanych świątecznych kartek, ze zwykłego białego papieru, na nich narysowana gałązka ze świeczką i bombką oraz życzenia napisane jakby ręką małego dziecka, które dopiero uczy się pisma. Prosił, żeby kupić od niego kartkę, ale mówienie sprawiało mu straszną trudność. Jąkał się tak mocno, że ciężko było cokolwiek zrozumieć. Mąż pozostawiony przed sklepem bez portfela, czekał aż przyjdę i zapytał, czy mamy jakieś pieniądze, żeby kupić jedną kartkę. Zostały mi jakieś grosze, więc niewiele myśląc, dałam mu, żeby się odczepił i ledwo żywa po zakupach wsiadłam do samochodu. Nie chciałam już nawet tej świątecznej kartki, bo po co mi ona? On jednak włożył mi ją do torebki, życząc wesołych świąt. Moje opamiętanie nadeszło bardzo szybko, ale niestety zbyt późno, żeby cokolwiek zmienić. Jadąc w samochodzie, zaczęliśmy się zastanawiać nad sytuacją tego chłopca. Nie dość, że był bardzo biedny, to jeszcze i pokrzywdzony przez los. Wykonana przez niego kartka, mimo,iż byle jakimi kredkami, z życzeniami, w których aż roiło się od błędów świadczyła o tym, że włożył w to mnóstwo serca. Robił te kartki sam. Może był sierotą albo miał rodziców pijaków lub pochodził z rodziny wielodzietnej i biednej zarazem? Nie znaliśmy odpowiedzi na to pytanie, ale wyobraziliśmy sobie naszego Sylwusia za kilka lat. Nasz Sylwuś też się jąka, Karol wcale nie mówi, ale mają jeszcze nas - rodziców, którzy się o nich troszczą i nie pozwoliliby im żebrać na ulicy. A gdyby nas - rodziców zabrakło? Co wtedy? Czy czeka ich taki los, jak tego chłopca? Ujechaliśmy już dobry kawał drogi, kiedy zdecydowaliśmy, że zawrócimy i damy mu choć trochę pieniędzy, żeby mógł, jak inni, chociaż odrobinkę cieszyć się świętami. Miałam też w samochodzie piękny stroik świąteczny, który dostałam od dzieci i rodziców ze szkoły, w której uczyłam. Chciałam go podarować, aby wziął sobie do domu albo sprzedał i kupił, co mu potrzebne. Niestety, szukaliśmy go pod kilkoma sklepami, bez skutku. Na polu zapadał zmrok, ale wokół jeszcze pełno ludzi, zabieganych, w szale zakupów. Jego już nie było nigdzie... Wróciliśmy do domu z takim dziwnym uczuciem, żalu, smutku. Schowałam kartkę z życzeniami do szafki, żeby nie przypominała mi o tym, że mogłam pomóc komuś kto mojej pomocy bardzo potrzebował, ale tego nie zrobiłam. Nie wiem dlaczego? Czy byłam zbyt zmęczona, czy obojętna, czy nie pomyślałam głębiej, że są przed świętami są sprawy ważniejsze niż zakupy, wypieki, sprzątanie czy piękne dekoracje? Piękne i dobre serce, pomoc tym, którzy zostali pokrzywdzeni przez los, miłość, współczucie, to jest ważne. Teraz to wiem!!! Ale widocznie potrzebny był aż ten chłopiec, żebym mogla to zrozumieć. Już nigdy więcej go nie spotkaliśmy. Kartka, którą mi wtedy podarował, leżała w szafce jeszcze przez kilka świąt. Mimo, że taka byle jaka, jakoś trudno mi było się z nią rozstać. Jednak w końcu spaliłam ją rok temu, żeby raz na zawsze pożegnać te przykre wspomnienia. Jest mi teraz o wiele lżej, bo wiem, że już nigdy nie popełnię tego błędu, co kiedyś. Już nie przejdę obojętnie wobec kogoś, kto potrzebuje mojej pomocy... Czasem boimy się, żeby ktoś nie oszukał oraz nie wykorzystał. Dlatego odpuszczamy, nie udzielając pomocy. Jednak nieraz lepiej już dać się wykorzystać, niż mieć wyrzuty sumienia, że się komuś nie pomogło, zostawiło proszącego i cierpiącego bez żadnego ratunku. Jakoś wcześniej nie czułam potrzeby pisania o tym zdarzeniu sprzed kilku lat, ale od wczoraj powróciły złe wspomnienia. Nie zaznałabym spokoju, gdybym nie wyrzuciła z siebie, tego co we mnie siedzi jeszcze gdzieś głęboko i targa moim sumieniem. Napisałam to ku przetrodze tym, którzy potrafią i mogliby pomagać biednym i pokrzywdzonym przez los, ale z różnych powodów tego nie robią. Pamiętajmy, że będziemy sądzeni z naszego życia i tego, jacy byliśmy dla innych. A chłopiec? Może już nigdy w życiu go nie spotkamy, ale on nie jest jedynym. Jest tysiące innych, podobnych, którzy tylko czekają na naszą wyciągniętą pomocną dłoń. Oby tylko nam kiedyś nie przyszło znaleźć się na ich miejscu, bo różnie to bywa przecież w życiu...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz