piątek, 1 marca 2013

Lolek...

Ponieważ na zakończenie studiów pisałam pracę magisterską z onomastyki, duże znaczenie miało dla mnie nadawanie imion. Naszego pierworodnego syna ochrzciliśmy Sylwester dlatego, że ładnie brzmiało i podobno chłopcy o tym imieniu to dobre, grzeczne i uczynne dzieci. Imię do niego jak najbardziej pasowało. Okazało się, że Sylwek rzeczywiście ma anielski charakter. Miał być naszym pierwszym i ostatnim dzieckiem, ze względu na koszmar, jakim był dla mnie poród, a w przypadku Sylwka liczne urazy okołoporodowe. Kiedy nasz brzdąc miał sześć miesięcy wydarzyła się ta tragedia, której nie zapomnę do końca życia. Wydarzenie pod wpływem którego miliony ludzi wstrzymało oddech. Był wtedy wieczór, Sylwuś spał w łóżeczku, a my oglądaliśmy w telewizji ekranizację „Pana Tadeusza”. Byliśmy w ciągłym niepokoju spowodowanym licznymi komunikatami o bardzo szybko pogarszającym się stanie zdrowia Ojca Świętego Jana Pawła II. Chociaż nieustannie informowano, że jest bardzo źle, nie dopuszczałam myśli, że może stać się coś złego.  Dla mnie przecież, jak i dla masy ludzi na całym świecie, byłby to przecież koniec świata. To nie mogło się zdarzyć, nie Jemu… i nie nam. Niespodziewanie zgasł ekran, na nim pojawiło się czarne tło, a w nim obraz Ojca Świętego. Obok stał ksiądz, którego głos od tej pory kojarzy mi się z tym zdarzeniem. Wypowiedział to jedno zdanie, które przeszyło cierpieniem serca milionów Polaków i ludzi na całym świecie. Nie potrafię opisać bólu, jaki wtedy czułam i tej pustki, którą wiedziałam, że nikt i nic na świecie mi nie wypełni. Łzy, jak grochy leciały mi na poduszkę. Wtedy obudził się Sylwuś. Zaczęłam go kołysać. Gdy pomyślałam o nim, jeszcze bardziej zrobiło mi się żal. Należę do pokolenia, które urodziło się w roku wyboru Polaka na papieża. W moim życiu Jan Paweł II był od zawsze i nigdy nie dopuszczałam myśli, że kiedykolwiek będzie inaczej. Był wpisany w moje życie, był w nim odkąd pamiętam. Żyłam w takim dziwnym przekonaniu, że on jest nieśmiertelny i nie umrze, NIGDY!!! Kiedy został wybrany papieżem, ja miałam zaledwie sześć miesięcy, dokładnie tyle, co Sylwek w chwili jego śmierci. To była jedna, jedyna chwila, kiedy bardzo żałowałam, że nie nadałam Sylwkowi imienia Karol. Niestety, czasu cofnąć się nie da, a innej okazji nie będzie, przecież dzieci więcej nie planowaliśmy. Tak, tylko przeszło mi przez myśl, że gdyby kiedyś jednak stał się cud i urodziłabym zdrowego chłopca, nadałabym mu imię Karol. Cud się stał. Za dwa miesiące okazało się, że jestem w ciąży, nieplanowanej ciąży. Prawie zasłabłam ze strachu gdy dowiedziałam się, że czeka mnie ten straszny ból, jaki pamiętałam jeszcze z sali porodowej. Moje obawy się potwierdziły, była to bardzo trudna ciąża. Na początku kilka razy trafiałam do szpitala z krwawieniami. Czasem wydawało się, że to koniec, że straciłam swoje dziecko. Jednak dzidziuś dzielnie walczył, pokonywał krwawienia, a potem przedwczesne skurcze przez które cztery miesiące spędziłam w szpitalu. Zakochałam się w tym Maleństwie, kiedy dostałam pierwsze zdjęcie z USG. Wiedziałam i czułam całym sercem, że to będzie Karolek. Rzeczywiście, za kilka miesięcy, USG wykazało że będziemy mieć drugiego chłopczyka. O innym imieniu nie było mowy. I tak mamy Karolka, najsłodszego, najdroższego Skarbusia na świecie. Jego choroba to też w pewnym sensie jakiś dar od Boga. Podobno Bóg nie daje krzyża ludziom słabym, ale tym których najbardziej kocha. Daje go ludziom, których bardzo sobie ceni i wie, że oni mają na tyle siły, by ten krzyż unieść. Nasze dziecko nosi ciężki krzyż, krzyż jakim jest jego autyzm... i dlatego jestem z mojego syna taka dumna. Jest taki silny, dzielny, codziennie podejmuje walkę ze swoimi ułomnościami. Bo imię Karol oznacza ‘człowieka mężnego’ lub ‘wojownika’. Karolek jest takim wojownikiem, podziwiam go za to i kocham. A imię, które nosi przypominać mi będzie zawsze kogoś wyjątkowego, kogoś kto pomimo tylu lat od śmierci, dla mnie żyje nadal. Karol Wojtyła największy z Polaków, z którego zawsze byłam i jestem dumna. Jest dla mnie największym autorytetem. Teraz to Jego opiece powierzam mojego Karolka. Wiem, że On czuwa nad nim i za to Mu dziękuję…


Miłość mi wszystko wyjaśniła,
Miłość wszystko rozwiązała -
dlatego uwielbiam tę Miłość,
gdziekolwiek by przebywała.
A że się stałem równiną dla cichego otwartą przepływu,
w którym nie ma nic z fali huczącej, nie opartej o tęczowe pnie,
ale wiele jest z fali kojącej, która światło w głębinach odkrywa
i tą światłością po liściach nie osrebrzonych tchnie.

Więc w tej ciszy ukryty ja - liść,
oswobodzony od wiatru,
już się nie troskam o żaden z upadających dni,
gdy wiem, że wszystkie upadną”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz