piątek, 31 października 2014

Dzień Wszystkich Świętych...


Pamiętam jeszcze lata, kiedy był to dla mnie czas spokoju, zadumy i refleksji, dzień inny niż wszystkie. Najpierw Msza Święta, potem wyjście na cmentarz, spotkania z rodziną przy grobach bliskich, długie rozmowy, wspominanie tych, których już z nami nie ma. Potem powrót do domu wieczorami, kiedy na niebie lśniła łuna bijąca od świateł zapalonych zniczy. Z wielkim sentymentem wracam do tamtych czasów i z żalem, że już się pewnie nigdy nie powtórzą. Od kilku lat przeraża mnie dzień pierwszego listopada. Chcemy go spędzić jak wszyscy, ale z Karolkiem jest to praktycznie niemożliwe. Co roku jest identycznie. Pełne ludzi cmentarze, gwar, zamieszanie, przeciskające się ulicą samochody, to wszystko przeraża naszego autystycznego Skarba. Krzyk rozpoczyna się już w chwili przyjazdu na cmentarz, Karol obserwuje uważnie przez szybę co dzieje się na zewnątrz i od razu włącza się u niego psychiczna blokada. Czyli brzydko mówiąc, trzeba go z samochodu zwyczajnie wydrzeć. Oczywiście jest przy tym straszny płacz, szarpanie i krzyki. Z takim rozżalonym i zdenerwowanym Karolkiem, przemierzamy cmentarne alejki. Nie da przejść się niezauważonym. Ludzie odwracają się i patrzy na nas jak na jakies niezwykłe zjawisko. Nie mam nawet pretensji, bo to normalny odruch. Każdy obróci głowę, kiedy usłyszy czyjś krzyk lub płacz. Tylko, że jedni robią to dyskretnie, a inni w taki sposób, że mamy ochotę zapaść się pod ziemię. Co roku odwiedzamy cztery cmentarze, czasem rezygnujemy z któregoś, bo szkoda nam dziecka. Z drugiej strony chcemy, by uspołeczniał się, nie był odludkiem, a nasze życie nie rożniło się od życia innych ludzi. Chcielibyśmy tak, jak wszyscy, tak zwyczajnie, normalnie. Zdarzyło się pewnego razu, że Karolek odblokował się na cmentarzu, szczerze uśmiechnął i rozpoczął slalom pomiędzy nagrobkami. W butach na wysokich obcasach, przebiegłam pół alejki, zanim dorwałam tego dowcipnisia. No i jeszcze zrobiłam kilka okrążeń wokół jednego pomnika, gdzie musiałam go złapać. Dla Karolka zabawa była przednia, nam jakoś do śmiechu nie było. Zmówiliśmy pacierz, zapaliliśmy znicze i wróciliśmy do domu. Ze spotkania z rodziną nici, nie daliśmy rady. Dziś już zaczynamy się przyzwyczajać do tego, że z Karolkiem jest trochę inaczej niż z innymi dziećmi. Żal trochę, że cmentarze odwiedzamy w biegu, że nie ma takiego wyciszenia, spokoju, zadumy i refleksji, jakie powinny towarzyszyć temu pięknemu świętu. Chciałoby się trochę inaczej, tak jak większość ludzi, ale zamiast narzekać, czas przyzwyczaić się do tego, że widocznie musi tak być. Mimo, że co roku przeraża mnie pierwszy listopada, spróbujemy kolejny raz. Być może w Karolku coś się zmieniło, może mniej boi się ludzi, albo nie przeszkadza mu hałas i ruch wokół cmentarza? Nie robię sobie wielkich nadziei, ale sprawdzić trzeba, a nuż nas miło zaskoczy. Nawet jeśli nie, to jedynie zapalimy znicze i zmówimy pacierz, a cmentarz odwiedzimy potem jeszcze raz, w jakiś spokojniejszy dzień. Za każdym razem, kiedy mamy takie dni jak jutrzejszy, wracam myślami do opowiadania "Kosmita" Roksany Jędrzejewskiej - Wróbel. To też nasza historia, mimo iż trochę inne imiona bohaterów. Bo u nas także nic nie jest normalnie :) Książeczka jest już dostępna na stronie: http://www.ingdzieciom.pl/pdf/Kosmita.pdf  Polecam gorąco tym, którzy jeszcze nie znają. Naprawdę warto przeczytać. A co do jutrzejszego dnia... Jest to czas refleksji i zadumy. Warto nie tylko powspominać swoich bliskich zmarych, ale także zastanowić się nad swoim życiem, tym kim jesteśmy i dokąd zmierzamy...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz