piątek, 18 stycznia 2013

Szpital...

Po około dwóch latach przerwy, Karolek znowu znalazł się w szpitalu. Tym razem suchy kaszel męczył go tak mocno, że na leczenie w domu nie było żadnych szans. To niestety, nie pierwszy nasz pobyt w szpitalu. Wcześniej trafialiśmy tu już kilka razy, zawsze z tego samego powodu: najpierw silne zapalenie krtani, potem tchawicy, a w rezultacie zapalenie płuc. Za każdym razem pobyt w szpitalu dla Karolka wiązał się z olbrzymim stresem. Przez pierwsze cztery lata życia, bał się już samego białego fartucha, nie mówiąc o badaniach czy leczeniu, których w swoim życiu przeszedł nie mało. Najgorzej jednak zapamiętaliśmy pobyt na neurologii dziecięcej w jednym z pobliskich szpitali. Karolek przeszedł tam masę badań. Ponieważ w ich trakcie trochę chorował, wracaliśmy kilka razy, z różnymi przerwami, aby w końcu zebrać wszystkie potrzebne dokumenty dotyczące jego stanu zdrowia. Nigdy dotąd nie spotkaliśmy się jeszcze z tak nieuprzejmym personelem medycznym, chodzi mi tutaj o pielęgniarki, ponieważ co do opieki ze strony lekarzy, nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Ze strony pielęgniarek nie można było liczyć na żadną pomoc, były nieuprzejme i traktowały pacjentów, jak intruzów. Zdarzało mi się, jak byłam świadkiem, że któraś z nich zwracała się do Karolka słowami „czego się drzesz?”, lub „przestań wrzeszczeć”. To było okropne. Raz, kiedy Karolek zwymiotował, zamiast nam pomóc, zaczęły krzyczeć, że to my powinniśmy po sobie posprzątać. Do ostatniego badania EEG Karolek musiał być bardzo zmęczony i senny, dlatego kazano nam wstać o północy i nie pozwolić mu usnąć. Godzina badania przesunęła się z rana na południe. Karolek przeziębiony, niewyspany, cały czas płakał. Robiłam wszystko, żeby jakoś zająć mu czas. Przypadkowo usnął na podłodze, gdy bawił się zabawką. Kiedy jedna z pielęgniarek zobaczyła to, zaczęła krzyczeć, że zmarnowałam to, na co one pracowały i teraz nie wykonamy badania. Odetchnęliśmy z ulgą, kiedy okazało się, że badanie udało się zrobić i zostaliśmy wypisani do domu. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej tam nie trafimy, nawet gdyby trzeba było pojechać do innego szpitala na drugi koniec Polski, to lepsze to, niż koszmar, jaki przeszliśmy. 
Na szczęście  to jedyny taki szpital, w którym moje dziecko musiało przebywać. Całkowitym przeciwieństwem wyżej opisanego jest oddział pediatrii w szpitalu, do którego mamy całkowite zaufanie. Karolek leżał tu już kilka razy i zawsze mogliśmy liczyć na fachową opiekę, uprzejmość i pomoc ze strony zarówno lekarzy, jak i pracujących tam pielęgniarek.  Karolek jako dziecko z autyzmem, był traktowany w sposób szczególny. Zawsze umieszczano nas w izolatce, żeby nie narażać go na niepotrzebny stres. Nie było pielęgniarki, która nie pogłaskała by go po rączce, lub po głowie i nie powiedziałaby coś miłego. Nie był męczony niepotrzebnymi badaniami, a niektóre lekarstwa pielęgniarki podawały mu przeze mnie, żeby Karolek się nie stresował ich obecnością. Dlatego nawet nie zastanawialiśmy się i tym razem, kiedy w nocy obudził nas straszliwy kaszel. Karolek kaszlał non stop, czasami nie mógł złapać powietrza i robił się cały siny. O północy pozbieraliśmy wszystkie rzeczy i spakowaliśmy się do szpitala. Nie pojechaliśmy, bo Karolek słaby i umęczony kaszlem, nagle zasnął. Nie chcąc go takiego na półprzytomnego budzić, na pogotowiu znaleźliśmy się dopiero na następny dzień. Biedaczek cały czas płakał i męczył go nieustanny kaszel. Na szczęście nie czekaliśmy długo, został przyjęty poza kolejnością, kiedy lekarz za drzwiami usłyszał, jak dziecko przeraźliwie kaszle. A w szpitalu… to co już znamy na pamięć, badanie, ważenie, wypełnianie kart, a potem najgorsze – kłucie, żeby podłączyć kroplówkę. Nie było tak źle, bo dałyśmy radę we trzy, dwie pielęgniarki i ja. Ja trzymałam za rączkę, bo Karolek strasznie się wyrywał. Był kłuty dwa razy, za trzecim udało się znaleźć żyłę. Potem pobieranie badań, prześwietlenie płuc, kroplówki, itd. Do tego straszny, uporczywy kaszel, który nie ustawał nawet po zaaplikowanych lekach. Karolek całymi nocami strasznie się męczył, nie mógł spać i bardzo płakał. Wcale też nie jadł, pił tylko wodę mineralną. Dopiero po trzech dniach leczenia stan jego zdrowia nieco się poprawił. Przestał trochę kaszleć, a nawet udało mu się zjeść trzy krakersy i dwie kostki czekolady. Całe dnie spędzał na oglądaniu bajek na komputerze. To jedyne, czym mógł się zająć, bo był zbyt słaby, żeby pójść pobawić się na świetlicy. Okazało się, że Karol ma zapalenie krtani, tchawicy i oskrzeli. Zbadał go także kardiolog, bo na prześwietleniu płuc zauważono jakieś zmiany w okolicy serca. Na szczęście okazało się, że to tylko źle odczytany wynik RTG i z  Karolkowym serduchem wszystko w porządku. Po siedmiu dniach pobytu w szpitalu wyszliśmy nareszcie do domu. Teraz będziemy musieli bardzo się pilnować, kontynuować leczenie szpitalne, uważać by nie miał styczności z chorymi osobami oraz podawać jakieś środki uodparniające, kiedy Karolek już całkowicie wyzdrowieje. I pojechać na turnus rehabilitacyjny… nad morze, żeby powdychać choć odrobinę jodu. Czas pokaże, czy Karolkowi uda się w końcu wyjść z tych chorób. Może z czasem przestanie chorować i na zawsze pożegnamy szpitale? Najgorsze, co nas w takich momentach boli, to brak mowy u naszego dziecka. Zdrowe dziecko, jeśli cierpi, potrafi powiedzieć, co mu dokucza i wtedy bardzo szybko można podać mu odpowiedni lek. My za każdym razem możemy jedynie się domyślać i sami szukać przyczyn. Czasem patrzymy bezradnie, jak Karolek płacze, a my nie wiemy jak mu pomóc. Wiąże się z tym jeszcze jedna smutna historia, kiedy to pewien młody lekarz odesłał nas z pogotowia do domu twierdząc, że dziecku nic nie jest, a płacze, bo ma taki kaprys. Karolek płakał wtedy przez dwa dni, mimo tego, że faszerowałam go non stop lekami przeciwbólowymi. Dopiero trzeciego dnia, w nocy niespodziewanie zasnął. Rano, tuż po przebudzeniu na zagłówku, jego buzi oraz w uchu zauważyłam ropę z krwią. Okazało się, że Karolka bolało uszko. Męczył się tak trzy dni, a lekarz pracujący na pogotowiu zignorował jego płacz i odesłał go w takim stanie do domu. Gdyby tylko Karolek mówił, wtedy wszystko byłoby prostsze. Wiele razy próbowaliśmy sobie z mężem wyobrazić, jaki byłby, gdyby potrafił z nami rozmawiać. Na razie to tylko nasze marzenia… może kiedyś się spełnią. Wierzymy, że tak ponieważ… 
naszym synkiem opiekują się DOBRE ANIOŁY, które robią bardzo, bardzo dużo, by nasze dziecko w końcu, kiedyś ten dar mowy otrzymało ( a może odzyskało jedynie, przecież  Karol mając półtora roku mówił )…


5 komentarzy:

  1. Agnieszko, to Ty dla swoich dzieci jesteś Aniołem....Jestem pełna podziwu i szacunku dla Ciebie........

    OdpowiedzUsuń
  2. Super Blog! Kibicuję Ci z całych sił.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję, ale jestem tylko człowiekiem, w dodatku słabym wobec tego, co spotkało moje dzieci. Jestem Wam bardzo wdzięczna za ciepłe słowa w komentarzach i za to, że czytacie... Dla Was warto pisać i będę to robić, dopóki będziecie chcieli czytać... o moim Karolku i naszej walce z autyzmem. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję to samo, co Ty, bo Rafałek też nie mówi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi przykro Nelio :) Życzę Ci dużo siły i wiary, że będzie dobrze. My jeszcze cały czas mamy nadzieję, bo w autyźmie wszystko może się zdarzyć. Liczymy na cud i wierzymy, że kiedyś ta chwila nastąpi... Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam :) Buziaki dla Rafałka :*

      Usuń