piątek, 23 sierpnia 2013

Notatki z turnusu Cz. 2.

Notatki z turnusu… Cz.2.

Dzień czwarty (piątek) 
                                                                                                                              Pogoda była, jak zwykle, brzydka. Do południa spacerowaliśmy ze śpiewającym Karolkiem i podziwialiśmy uroki miasta. Przed południem pogoda uległa znacznej poprawie, pomimo zimnego wiatru, na niebie pojawiło się słońce. Od razu cała rodzina przebrała się w stroje kąpielowe i ruszyła na plażę. Pluskali się najodważniejsi, czyli Karolek, Sylwuś i mąż, ja zziębnięta zostałam leżeć na kocu. To była nasza ostatnia kąpiel w tym dniu, ponieważ po południu zaczął padać deszcz, a pogoda bardzo się popsuła. Za to do ośrodka kurier dostarczył nagrodę Karolka, zestaw małego pływaka. Niestety połowa z rzeczy, które otrzymał jest dla naszego Grubaska zdecydowanie za mała. Ale i tak bardzo się cieszymy, że wygraliśmy, a nagrodę może wystawimy do licytacji i za to kupimy coś Karolciowi, może komuś podarujemy, a może zatrzymamy jako pamiątkę…



Dzień piąty (sobota) 
                                                                                                                        Dzisiejsza pogoda nie pozostawiła nam żadnych złudzeń, o jakiejkolwiek kąpieli nawet nie było mowy. Do południa poszliśmy więc na spacer, w kierunku poczty, aby wysłać wakacyjne pocztówki. Karolek podczas drogi, nieustannie „koncertował” na całe gardło. Przechodzący obok nas ludzie różnie to odbierali, jedni uśmiechali się do niego, inni odwracali głowy, udając, że nic nie widzą i nic nie słyszą, a jeszcze niektórzy gapili się na Karolka, jak na jakieś dziwne zjawisko. Jeden tylko chłopczyk, który stanął obok nas, krzyknął do Karolka, żeby był już cicho, bo uszy bolą o tego „ooooyyyyuuuuu….”. Wtedy matka szarpnęła go mocno i szybko zabrała. Pewnie było jej wstyd za zachowanie synka, ale mogła chociaż dziecku wytłumaczyć, a nie szarpać go i uciekać. Jedno jest pewne; nawet w Łebie jesteśmy rozpoznawani przez znajome nam osoby, a wszystko przez „śpiew” Karolka, który słychać na pół miasta. Po wrzuceniu kartek do skrzynki, spacerowaliśmy po porcie, gdzie główną atrakcją były statki oraz mewy, podchodzące bardzo blisko do tamtejszych rybaków, karmiących je różnymi przysmakami. Jedna nawet pozowała nam do zdjęć, tylko jedna, bo skutecznie zwalczyła  fruwającą obok konkurencję: inne mewy, które także próbowały dostać się do jedzenia. Wieczorem poszliśmy na plażę. Spacerowaliśmy tylko brzegiem morza, chociaż kilka razy Karol wykorzystał moment i próbował nam nawiać do wody. Oczywiście wracał do domu przemoczony, bo jakżeby inaczej. Pogoda była cudowna, woda cieplutka, aż chciało się wejść. I ten wspaniały zachód słońca… nie mogłam się oprzeć, by nie porobić zdjęć, mimo tego, że pewnie żadna z tych fotografii nie odda tego cudownego piękna, zachodzącego nad morzem słońca. Po powrocie, chociaż mocno spóźnieni, zdążyliśmy jeszcze na ognisko połączone z wieczorkiem zapoznawczym. Karol zjadł aż dwie pieczone kiełbasy. Z nadzieją na piękną niedzielną pogodę, położyliśmy się do snu.







Dzień szósty (niedziela)    
                                                                                                                        Rano obudził nas deszcz i wiatr. To znaczyło tylko jedno, że z kąpieli dzisiaj nici. Okazało się, że przez pół dnia w ogóle nie da się wyjść z domu. Przestało padać około 11.00, więc wyruszyliśmy na miasto. Spacer trwał ponad godzinę. Po powrocie zjedliśmy obiad, Karolek bardzo chętnie zmłócił całą zupę pomidorową. Zabierał się już za drugie danie, kiedy nagle wstał i zaczął nas gdzieś ciągnąć. Myśleliśmy, że chce nam uciec, no i wtedy stało się, Biedaczek posikał się, nie zdążył do ubikacji. Kiedy wrócił przebrany, spałaszował także ziemniaki i mięsko. Na obiedzie dowiedzieliśmy się także, że z powodu złej pogody odwołano naszą dzisiejszą wycieczkę do Parku Dinozaurów. Najbardziej zmartwił się Sylwuś, bo długo na to czekał. Ten zimny, ponury, deszczowy dzień w większości spędziliśmy w pokoju. Nawet nie poszliśmy do Kościoła, bo po ostatnich wybrykach Karolka, wolimy nie ryzykować, tym bardziej, że to obce miejsce i obcy ludzie. Nie wiadomo, jak zareagują na małego, głośnego Krzykacza. Ehh… jakie to wszystko skomplikowane z tym naszym małym Autystycznym Szczęściem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz