wtorek, 19 marca 2013

Kilka słów o integracji


Kilka słów o integracji…



Piękne słowo, dzisiaj zresztą bardzo modne. Nie mam i nie miałam nigdy nic przeciwko szkołom i klasom integracyjnym, gdzie jest nauczyciel wspomagający, który zapewnia dzieciom z różnego rodzaju problemami odpowiednią opiekę. Jednak nie byłam i nie będę za umieszczaniem dzieci z orzeczoną niepełnosprawnością w szkołach masowych. Mam ku temu poważne powody i chcę Wam o nich napisać. Ponieważ od kiedy piszę ten blog, mam okazję podzielić się z Wami, tym co mnie boli, co czasami od dawno duszę w sobie, bo nie było okazji, żeby komukolwiek o tym powiedzieć, podobnie będzie z tym właśnie incydentem, który zdarzył mi się kilka lat temu w pewnej szkole i klasie, w której przez jakiś czas uczyłam języka polskiego. Klasa liczyła ponad dwadzieścia osób. Byli to bardzo zdolni i ambitni uczniowie, przyzwyczajeni do wysokich ocen i pochwał ze strony nauczycieli. Ja pełniłam tam zastępstwo, wiedzieli, że jestem tymczasowo i niedługo sobie pójdę. Na języku polskim nie przykładali się tak bardzo do nauki, a może to ja byłam zbyt wymagająca? Nie wiem, trudno mi to dzisiaj ocenić. Wśród tych uczniów miałam dwójkę z dziecięcym porażeniem mózgowym, chłopca i dziewczynkę. Chłopiec był bardzo wesołym uczniem, trochę dowcipnisiem i nie przejmował się niczym za bardzo, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Dziewczynka natomiast, nie dość, że wyglądała, jak aniołek to w dodatku nim była. Siedziała zawsze w pierwszej ławce, sama, grzeczniutka i spokojna. Kiedy czegoś nie wiedziała, pytała mnie nieśmiało podnosząc do góry rękę. Pewnego dnia zapowiedziałam klasie dyktando. Było trudne, nie przygotowali się również zbyt dobrze, więc oceny były bardzo niskie. Tym, co mnie bardzo zadziwiło, było to, że ta dziewczynka z orzeczeniem w dyktandzie zrobiła jedynie kilka błędów. Postawiłam jej za to czwórkę. Widziałam, jak bardzo się starała, jak jej zależało i że ta ocena, to w pewnym sensie jej wielki sukces. Nie miałam wtedy pojęcia, jaką awanturę wywoła ta skromnie postawiona czwórka. Ktoś z klasy pokazując palcem na dziewczynkę, najpierw zapytał mnie „za co ona dostała tą czwórkę”. Odpowiedziałam, że za to, że dobrze napisała. Wtedy zasypali mnie kolejnymi pytaniami, dlaczego oni napisali tak samo i dostali niższą ocenę, a czemu to niby ona ma być wyżej oceniana. W klasie zrobił się taki hałas i wrzask, nad którym nie potrafiłam zapanować.  W pewnym momencie na chwilę oderwałam wzrok od tej rozwścieczonej klasy i spojrzałam na nią. Była cała zapłakana i roztrzęsiona, szlochała mocno, a łzy leciały jej z oczu jak grochy. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, że skrzywdziłam tę dziewczynkę tą dobrą oceną, mimo że na nią bez wątpienia zasłużyła. Sprawa pewnie byłaby o wiele prostsza, gdyby klasa wiedziała, że dziewczynka ma orzeczenie i jest oceniana inaczej, bo jej nauka sprawia więcej problemu, ona musi starać się bardziej niż inne dzieci i ja muszę ten jej trud i pracę wynagrodzić. Niestety nauczycielowi nie wolno wyjawić, że dziecko ma opinię lub orzeczenie. Jak więc wytłumaczyć klasie, że takie dziecko oceniane jest inaczej niż zdrowy uczeń??? To jeszcze nie koniec tej całej historii. W ten sam dzień zostałam wezwana na „dywanik” do pani dyrektor. Tutaj spotkała mnie niemiła niespodzianka, dyrektorka zamiast jakoś załagodzić cały ten spór, stanęła po stronie klasy mówiąc, że stanowczo za wysoko oceniłam tę uczennicę. Dodała tylko, że „ocena dla takiego dziecka z orzeczeniem to dwója, góra trzy”. Tak mi skutecznie to wytłumaczyła, że uwierzyłam, choć czułam, że to przecież musi być bardzo niesprawiedliwe. Oświecenie przyszło kilka tygodni później na radzie pedagogicznej gimnazjum. Pani dyrektor w czasie rozmowy z nauczycielami, przypomniała, że mamy wśród uczniów również dzieci z orzeczeniami i opiniami i skala ocen dla tych dzieci wynosi od 1 do 6. Najbardziej jednak zapamiętałam następne jej zdanie; „nie bójcie się postawić tym uczniom piątki czy szóstki, jeśli stwierdzicie, że się postarały, że dużo pracowały i na nie zasłużyły”. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę z tego, w jaki okrutny sposób została skrzywdzona ta dziewczynka, a przy tym również ja, pomimo że niczego złego tak naprawdę nie zrobiłam. Niedawno, kiedy opowiedziałam to całe zdarzenie jednej z pań, która wykłada na studiach podyplomowych z oligofrenopedagogiki, była bardzo zszokowana postawą dyrektorki z podstawówki. Powiedziała, że powinnam była pójść na skargę do kuratorium. Nie poszłam, może trzeba było, nie wiem. Teraz to już nie ważne. Pani dyrektor od „sprawiedliwego oceniania” uczniów jest już na emeryturze i całe szczęście, bo ktoś taki nie powinien pracować jako nauczyciel. Ona wierzyła jedynie w dzieci zdrowe, zdolne i traktowała je jako te lepsze. Nie mam dziś do jej osoby żadnego, nawet najmniejszego szacunku, tak jak ona nie potrafiła uszanować wysiłku i ciężkiej pracy tego dziecka i tak wystarczająco skrzywdzonego przez los. Pamiętam i chyba długo mi jeszcze zostanie w głowie płacz tej dziewczynki oraz okrutne zachowanie klasy, pokazującej na nią ze złością palcami. Ale też jestem pełna podziwu dla pani dyrektor gimnazjum. Wykazała się bardzo mądrą postawą, widząc przede wszystkim człowieka, a nie poziom jego wiedzy i inteligencji. Mam szacunek do tej kobiety, była zresztą i jest nadal wspaniałym dyrektorem. Żałuję tylko, że wtedy nie zwróciłam się do niej z tym problemem, ale czasu, niestety cofnąć się nie da. Wiem, że pewnie są takie szkoły i klasy, w których pracują mądrzy i odpowiedzialni nauczyciele. Nie mam jednak całkowitego zaufania do szkół masowych, głównie z dwóch powodów. Pierwszy to ten, że nie mam pewności, jaki stosunek do dzieci chorych mają pracujący z nimi nauczyciele, a drugim jest obawa o kontakt tych dzieci ze swoimi zdrowymi rówieśnikami. Nie mam już siły o tym myśleć, zastanawiać się, bać o dobrą opiekę dla moich  dzieci. W przypadku Karolka, nie ma nawet mowy o innej szkole, niż specjalna. Sylwuś natomiast, miałby szansę chodzić do szkoły masowej lub integracyjnej. Uczęszczał dwa lata do zerówki, ale widząc, że wycofuje się z kontaktów z kolegami i koleżankami z klasy, coraz bardziej się jąka i nie chce chodzić do szkoły, na cztery miesiące przed końcem roku szkolnego zabraliśmy go z stamtąd i zapisaliśmy do przedszkola specjalnego, gdzie uczęszcza Karolek. Do dzisiaj zresztą nie żałuję tej decyzji. Obaj nasi chłopcy mają wspaniałą opiekę. Jestem w stu procentach przekonana, że szkoła masowa takiej fachowej opieki by im nie zapewniła. To chyba wszystko, co chciałam napisać w tym poście. Wyrzuciłam z siebie coś, co dręczyło mnie przez kilka lat. Może to dlatego, że mam chore dzieci, nie potrafię zapomnieć o tej dziewczynce i tym, jak została przez resztę klasy skrzywdzona. Nie chciałabym, żeby kiedyś taki los spotkał moje dzieci. I nie spotka, na szczęście, bo mają wyjątkowych nauczycieli, którym będę dozgonnie wdzięczna za opiekę i troskę, jaką codziennie obdarzają moje dwa najdroższe na świecie Skarby… 







4 komentarze:

  1. Jesteśmy Ci wdzieczni Aga, że to właśnie z Nami chcesz się podzielić swoimi smutkami, radościami, bolączkami, doświadczeniami ...
    MZ

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja jestem Wam wdzięczna za to, że czytacie ;) Pozdrawiam serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak trzymaj! Jesteś świetną mamą i pedagogiem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za miłe słowa :) Staram się być dobrą mamą, pedagogiem również, ale niestety czasami spotykam się z takim problemem, z którym nie potrafię sobie poradzić. Tak jak w przypadku tej chorej dziewczynki :( Jednak najwięcej z tej niezapomnianej lekcji nauczyłam się wtedy ja. Już nigdy nie pozwolę, żeby taka przykrość spotkała inne dziecko :)

    OdpowiedzUsuń