Miłość…
Wreszcie
post o tym, co tak naprawdę w życiu najważniejsze. Jest wiele definicji
miłości. Ja zawsze kierowałam się jedną, tą najprostszą, jaką znam „Miłość to
zapominanie o sobie dla drugiego człowieka”.
Zaraz za tą była następna „Nie kocha się za coś, kocha się pomimo
wszystko”. Życie płata nam różne figle i
czasami coś, co wydawało nam się takie prawdziwe i oczywiste, nagle traci swój
pierwotny sens. Czy ja zapominam o sobie dla Karolka? Nie, przeciwnie! Od kiedy
wiem na co jest chory i jak wiele czasu trzeba mu poświęcać, ja dbam nie tylko o niego, ale przede
wszystkim o siebie. Mam obsesję na punkcie swojego zdrowia. Nie denerwuję się
bez potrzeby, zdrowo jem, wysypiam się ile potrzebuję. Prawdziwa ze mnie egoistka.
Panicznie boję się o siebie, o swoje
siły i zdrowie. Cel tego mojego egoizmu jest jeden, chcę by Karolek jak
najdłużej miał nas rodziców. Nie wyobrażam sobie, co będzie, gdy kiedyś zostawimy go
samego. Przecież kiedyś ta chwila przyjdzie, a on nie jest w stanie
samodzielnie dać sobie radę, mimo że go do tego ciągle przygotowujemy. Na
szczęście z moją psychiką jest wszystko w porządku, ponieważ to problemy wielu
rodziców mających autystyczne dzieci. Troska o ich przyszłość jest tym, co
spędza nam sen z powiek. Zdrowe dzieci zawsze jakoś sobie dadzą radę w tym
okrutnym świecie, a mój Karolek? On jest zupełnie bezbronny, niezaradny,
skazany na opiekę i troskę drugiego człowieka. Czy kocham go pomimo wszystko?
Tak, oczywiście! Jednak najbardziej za to, jaki jest. Wiele razy zadawałam
sobie pytanie, czy kochałabym go tak samo, gdyby był zdrowym dzieckiem. Trudno
mi to nawet sobie wyobrazić. On jest dla mnie WSZYSTKIM. Nie można nie kochać
dziecka, które całymi dniami mnie potrzebuje, które bierze moją rękę i nią
pokazuje, gdy czegoś chce, które dotyka mi twarzy rączkami i palcami otwiera
usta, kiedy chce by mu coś zaśpiewać oraz gramoli się na mnie, gdy układa się
do snu, a potem obejmuje i ściska tak, że nie mogę się ruszyć. I ta jego
radość, kiedy mnie widzi. Zawsze kiedy przyjeżdżał pod moje miejsce pracy,
śmiał się na cały głos jak mnie zobaczył
i skakał po siedzeniu z uciechy. To cudowne mieć dla kogo żyć, a jednocześnie
takie odpowiedzialne i każdego dnia pełne obaw o tego „kogoś”. Gdyby nie on,
nie mam pojęcia jakim byłabym człowiekiem. Jego choroba bardzo mnie zmieniła,
na plus oczywiście. Może gdyby nie Karolek, miałabym teraz serce z kamienia,
myślałabym tylko o pieniądzach, sukcesach i o własnej wygodzie. A ja mam gdzieś
pieniądze, wygodne życie i sukcesy. Pracuję nad sobą, szlifuję to, co
wewnętrzne, swój charakter. Myślę, że
jest całkiem nieźle. Staram się być po prostu dobrym i wrażliwym człowiekiem. Czasem mi wychodzi, a czasami nie. Mam zalety, także wady, ale tych drugich myślę, że mniej. Mój maleńki Skarb to
sprawia, że taka jestem, dla niego chcę być lepsza, bo on zasługuje na dobrych
rodziców. Tak bardzo został już pokrzywdzony przez los. Zasługuje na wszystko
co najlepsze z naszej strony. Kiedy piszę ten post Karolek śpi smacznie wtulony we mnie i cichutko chrapie. Jest taki cieplutki i kochany. W takich chwilach czuję, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Bo jestem przecież…
Piękny post:*
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
OdpowiedzUsuńAgnieszko, to piękne, co piszesz, to wspaniałe, że tak na to patrzysz. Mam znajomych, którzy mają Bartusia, cudownego chłopczyka z autyzmem - oni mówią to samo, co Ty. Może faktycznie takie przeżycia czynią człowieka mądrzejszym i lepszym. Wszystkiego dobrego Wam życzę!
OdpowiedzUsuńDziękuję Aniu za miłe, ciepłe słowa. Karolek jest dla mnie wszystkim, tak jak pewnie dla Twoich znajomych Bartuś. Takie przeżycia to przede wszystkim lekcja pokory, a w dzisiejszych czasach to już niezwykle rzadka cecha, niestety :( Dziękuję Aniu, że tu czasami zaglądasz. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i wzajemnie życzę wszystkiego, co najlepsze :)
UsuńPani Agnieszki czytając to naprawdę sie wzruszyła. Te słowa co pani pisze to prosto z serca. Każda matka kocha swoje dziecko. Naprawdę pania podziwiam i szanuje piękne sloawa...
OdpowiedzUsuń