Mama...
„Mama”
– słowo, o którym marzy każda kobieta, która posiada dziecko. To słowo, które pierwszy
raz wypowiedziane sprawia, że można oszaleć ze szczęścia. Ja je słyszę od
Sylwusia bardzo często. Słyszałam także od Karolka, zanim przestał mówić. Wtedy
to było takie normalne, zwyczajne, oczywiste, wiedziałam, że tak po prostu ma
być. Dziecko rodzi się, rozwija, stawia pierwsze kroki, potem zaczyna mówić… A
dzisiaj? Ile bym dała za to jedno słowo, warte więcej niż wszystkie skarby
świata? Jak strasznie byłabym szczęśliwa mogąc je wreszcie usłyszeć od mojego
kochanego Skarbusia, z którym porozumiewam się jedynie poprzez prowadzenie
mojej ręki w kierunku, który on mi wskaże. W taki sposób domyślam się, co mam
mu podać, co włączyć i jeszcze kilka innych najprostszych komunikatów, które na
razie jestem w stanie zrozumieć. W końcu usłyszałam to upragnione słowo.
To działo się w Wielki Piątek. Pierwszy raz wypowiedział je idąc z kuchni do
pokoju, tak jak gdyby nigdy nic, jakby wypowiadał je codziennie, tak
zwyczajnie, po prostu. Pierwsze moje uczucie, to niedowierzanie. To niemożliwe
– pomyślałam wtedy. Pewnie zwyczajnie się przesłyszałam. Nie wierzyłam temu
szczęściu, które mnie spotkało, wydawało mi się, że to tylko moje urojenia.
Potem to słowo padło z ust jeszcze raz, a na końcu wieczorem, kiedy położyłam
się z nim do snu. Karolek był przeziębiony, miał zatkany nosek i chyba pierwszy
raz w życiu, wolał spać sam. Strasznie marudził, aż wreszcie odwrócił się do
mnie i z okropnym wyrzutem w głosie, krzyknął „ma - ma!!!”. Już wtedy nie miałam
żadnych wątpliwości, żadnych złudzeń co do znaczenia wypowiedzianego przez
niego wyrazu. To nie były moje urojenia, ani się nie przesłyszałam. Pomyślałam
jednak, że nie ma co szaleć ze szczęścia, tylko czekać na dalszy rozwój akcji.
W kolejnych dniach także towarzyszyło Karolkowi słowo „mama”, czasem
wypowiadane pod nosem, a nieraz kierowane prosto do mnie. Razem z tym słowem
pojawiły się wielkie nadzieje, że w końcu coś ruszy, Karolek otworzy się,
będzie mówić, może nie wszystko od razu, ale choć kilka słów, parę podstawowych
wyrazów, żeby się porozumieć: mama, tata, daj, pić, itp. Niestety na wyrazie „mama”
wszystko się skończyło. Czasem wypowiada, ale tylko, kiedy ma na to ochotę.
Nigdy nie wymówi go, kiedy o to prosimy… Mały uparciuch!!! Wtedy, gdy baaardzo
proszę, żeby powiedział „mama”, uśmiecha się i zaciska usta, tak jakby bał się,
że mu to słowo wyjmiemy z ust. Nadzieja jednak pozostała. W autyzmie czasami
zdarzają się cuda. Ja na ten cud cały czas czekam. Pogodzę się, jeśli nie
będzie nigdy mówił. Zresztą, jakie mam inne wyjście, co mogę zrobić, rozpaczać,
użalać się nad sobą, nad złym światem? Muszę być silna i muszę wierzyć… wierzyć do końca, że będzie dobrze. Wszyscy
wierzymy… A słowo „mama” to także cud, długo przez nas wyczekiwany. Cud… i
ciężka praca wielu osób, nauczycielek, pedagogów, logopedów, terapeutów, dobrych
Aniołów, które czuwają nad moim dzieckiem i pomagają przygotować je do życia w
tym okrutnym dla niego świecie. Z ich pomocą nie może się nie udać. Trzeba
tylko dużo, dużo cierpliwości, wiary, siły i miłości oraz takiej pomocy i
wsparcia, jakie mieliśmy do tej pory, aby Karol jeszcze nie raz nas zadziwił. I
zadziwi z pewnością, bo to wspaniałe i niezwykłe dziecko, dla mnie
najukochańsze i najdroższe na całym świecie.
Aga cieszę się z Tobą i życzę sił, bo wiara i terapia jest :-))
OdpowiedzUsuń