sobota, 13 kwietnia 2013

Mama


Mama...



„Mama” – słowo, o którym marzy każda kobieta, która posiada dziecko. To słowo, które pierwszy raz wypowiedziane sprawia, że można oszaleć ze szczęścia. Ja je słyszę od Sylwusia bardzo często. Słyszałam także od Karolka, zanim przestał mówić. Wtedy to było takie normalne, zwyczajne, oczywiste, wiedziałam, że tak po prostu ma być. Dziecko rodzi się, rozwija, stawia pierwsze kroki, potem zaczyna mówić… A dzisiaj? Ile bym dała za to jedno słowo, warte więcej niż wszystkie skarby świata? Jak strasznie byłabym szczęśliwa mogąc je wreszcie usłyszeć od mojego kochanego Skarbusia, z którym porozumiewam się jedynie poprzez prowadzenie mojej ręki w kierunku, który on mi wskaże. W taki sposób domyślam się, co mam mu podać, co włączyć i jeszcze kilka innych najprostszych komunikatów, które na razie jestem w stanie zrozumieć. W końcu usłyszałam to upragnione słowo. To działo się w Wielki Piątek. Pierwszy raz wypowiedział je idąc z kuchni do pokoju, tak jak gdyby nigdy nic, jakby wypowiadał je codziennie, tak zwyczajnie, po prostu. Pierwsze moje uczucie, to niedowierzanie. To niemożliwe – pomyślałam wtedy. Pewnie zwyczajnie się przesłyszałam. Nie wierzyłam temu szczęściu, które mnie spotkało, wydawało mi się, że to tylko moje urojenia. Potem to słowo padło z ust jeszcze raz, a na końcu wieczorem, kiedy położyłam się z nim do snu. Karolek był przeziębiony, miał zatkany nosek i chyba pierwszy raz w życiu, wolał spać sam. Strasznie marudził, aż wreszcie odwrócił się do mnie i z okropnym wyrzutem w głosie, krzyknął „ma - ma!!!”. Już wtedy nie miałam żadnych wątpliwości, żadnych złudzeń co do znaczenia wypowiedzianego przez niego wyrazu. To nie były moje urojenia, ani się nie przesłyszałam. Pomyślałam jednak, że nie ma co szaleć ze szczęścia, tylko czekać na dalszy rozwój akcji. W kolejnych dniach także towarzyszyło Karolkowi słowo „mama”, czasem wypowiadane pod nosem, a nieraz kierowane prosto do mnie. Razem z tym słowem pojawiły się wielkie nadzieje, że w końcu coś ruszy, Karolek otworzy się, będzie mówić, może nie wszystko od razu, ale choć kilka słów, parę podstawowych wyrazów, żeby się porozumieć: mama, tata, daj, pić, itp. Niestety na wyrazie „mama” wszystko się skończyło. Czasem wypowiada, ale tylko, kiedy ma na to ochotę. Nigdy nie wymówi go, kiedy o to prosimy… Mały uparciuch!!! Wtedy, gdy baaardzo proszę, żeby powiedział „mama”, uśmiecha się i zaciska usta, tak jakby bał się, że mu to słowo wyjmiemy z ust. Nadzieja jednak pozostała. W autyzmie czasami zdarzają się cuda. Ja na ten cud cały czas czekam. Pogodzę się, jeśli nie będzie nigdy mówił. Zresztą, jakie mam inne wyjście, co mogę zrobić, rozpaczać, użalać się nad sobą, nad złym światem? Muszę być silna i muszę wierzyć…  wierzyć do końca, że będzie dobrze. Wszyscy wierzymy… A słowo „mama” to także cud, długo przez nas wyczekiwany. Cud… i ciężka praca wielu osób, nauczycielek, pedagogów, logopedów, terapeutów, dobrych Aniołów, które czuwają nad moim dzieckiem i pomagają przygotować je do życia w tym okrutnym dla niego świecie. Z ich pomocą nie może się nie udać. Trzeba tylko dużo, dużo cierpliwości, wiary, siły i miłości oraz takiej pomocy i wsparcia, jakie mieliśmy do tej pory, aby Karol jeszcze nie raz nas zadziwił. I zadziwi z pewnością, bo to wspaniałe i niezwykłe dziecko, dla mnie najukochańsze i najdroższe na całym świecie. 








1 komentarz: