wtorek, 12 lutego 2013

Niedziela z labusiami...

Od kiedy mamy Korri, co jakiś czas spotykamy się z koleżanką Agą i jej labradorem Charlim. Wybieramy się wtedy z Karolkiem i Sylwusiem na długi spacer po pobliskich ścieżkach wzdłuż lasu. Najczęściej umawiamy się w niedzielne popołudnie, kiedy wszyscy jesteśmy wypoczęci i dysponujemy wolnym czasem. Dla dzieci to wspaniała okazja do zaczerpnięcia świeżego powietrza, do odrobiny szaleństwa i tak dobroczynnego dla zdrowia ruchu, a dla psów czas na wybieganie się i zrzucenie zbędnych kilogramów. 
W ubiegłą niedzielę długo się zastanawiałam, czy zabrać dzieci na podwórko. Trochę było zimno, na polach leżał jeszcze śnieg i wiał chłodny wiatr. Jednak mimo tego, że Karolek często się przeziębia, nie możemy go trzymać pod kloszem. Ubraliśmy go więc bardzo ciepło i przede  wszystkim zabezpieczyliśmy przed możliwością porozbierania się na spacerze. Chodzi tu przede wszystkim o czapkę, którą nieustannie ściąga bez względu na to, jaka na dworze jest pogoda. Dlatego założyłam mu taką ze skomplikowanym zapięciem, z nadzieją, że choć trochę w niej pochodzi. Karolek pomimo bardzo wielu prób, nie poradził sobie z denerwującą go czapką i dał w końcu za wygraną, zostawiając ją w najodpowiedniejszym dla niej miejscu. To nie lada wyczyn, jak na niego, bo czapka to część garderoby, która go szczególnie drażni. Jednak pierwsze miejsce w tym temacie zajmują buty i skarpety. Do tej pory próbujemy go w jakiś sposób przekonać, żeby po domu chodził w pantoflach i skarpetkach. Nic z tego, choćby było nie wiem, jak zimno, Karolek i tak pościąga wszystko od pasa w dół, oprócz slipów oczywiście. Kiedyś, gdy był jeszcze młodszy pomagało obklejanie butów taśmą klejącą. Teraz jednak mały spryciarz jest zbyt mądry, by dać się przechytrzyć. Kombinuje przy tej taśmie tak długo, aż w końcu ściągnie wszystko i zostanie boso bez butów oraz skarpet. Dzieci z autyzmem mają mniejszą wrażliwość na zimno i nie przeszkadza im ono tak, jak dzieciom zdrowym. Dlatego trzeba je nieustannie pilnować, by były ubrane stosownie do pogody, nie przeziębiły się i nie rozchorowały. Tak jest właśnie z czapką, której Karolek wprost nienawidzi. Pozbył by się jej przy pierwszej lepszej okazji, gdyby tylko ktoś na chwilę spuścił go z oczu. I te nieszczęsne skarpety i buty, których zakładanie na Karolka po kilkanaście razy dziennie, przyprawia czasem o ból głowy.
Każdy nasz spacer zaczyna się zawsze od wielkiej radości Karolka. Mały łobuziak biegnie, podskakuje, wymachuje rączkami i aż piszczy z radości. Jest tylko jeden warunek tego szczęścia, chodzenie własnymi drogami, podobnie jak robią to koty. Karolek nienawidzi, gdy każemy mu gdzieś iść, a przy tym jeszcze prowadzimy za rękę. Teraz nie mamy z tym tak ogromnego problemu, jak kiedyś i nie rzuca się to bardzo w oczy. Karolek będąc jeszcze dwu - , trzylatkiem chciał iść zawsze na spacer tylko w jedną stronę. Jakakolwiek próba zmiany wywoływała u niego taki płacz i histerię, że słyszało nas wtedy pół wsi. Karol kładł się na ulicy i okropnie wrzeszczał. Oczywiście, nie było takiej siły, która by go ruszyła i pchnęła do przodu. Spacery takie kończyły się zawsze tak samo, brałam go w końcu na ręce i zanosiłam do domu, wiedząc już, że nie stanie się żaden cud, że sam na pewno nie wstanie i nie pójdzie. Ale najgorsze przy tym było oczywiście całe to zainteresowanie wszystkich, pytania dlaczego tak głośno płacze, czy nikt go przypadkiem nie krzywdzi, co się stało, itd. Strach było wychodzić z nim na spacer. Te najtrudniejsze chwile i momenty mamy już za sobą. Terapia i przedszkole sprawiły, że Karolek łatwiej daje nam się gdzieś zaprowadzić, chociaż czasami są takie chwile, kiedy woli iść własną drogą. Najbardziej wtedy, gdy ma ochotę na trochę zabawy i odrobinę wygłupów. W niedzielę był w wyśmienitym humorze, więc uciekał nam cały czas na pola w nadziei, że będziemy go gonić. Ja za nim biegałam oczywiście, żeby nie uciekł jeszcze dalej i nie połamał nóg na grudach zoranej ziemi. A jeśli mama przejmuje się i łapie, to w rozumieniu Karolka oznacza, że trzeba uciekać ile sił w nogach, żeby mama miała za kim biegać i z kim się męczyć. Tak rzeczywiście było, Karol kładł się na polu i cieszył na całe gardło, gdy próbowałam go podnosić. Ja już traciłam resztki sił, a on bawił się wyśmienicie. Ten jego śmiech, niestety rozbroi każdego… Wiem, bo już kilka osób mi o tym mówiło. Najwierniejszymi przyjaciółmi naszej wędrówki była Korri i Charlie. Oba nasze „biszkopty” uwielbiają dzieci, co widać po ich zachowaniu. Jak wyszalały się już do woli, cały czas chodziły za dziećmi. Karolka i Sylwka nie odstępowały na krok. Tak, jak już wcześniej pisałam, to wyjątkowe psy. Z całej wyprawy jak zawsze została nam masa pamiątkowych zdjęć, bo Aguś jest wspaniałym fotografem, więc korzystamy, jak tylko możemy, kiedy nas odwiedza. To było wspaniałe popołudnie, pomimo zimna i wiejącego wiatru, który troszeczkę przeszkadzał nam w spacerze.
Po dwóch godzinach, kiedy porządnie poczerwieniały nam wszystkim nosy, zdecydowaliśmy wrócić do domu. Oczywiście Karolek cały wytaplany w śniegu i błocie, bo przecież w innym wypadku, nie było by tak dobrej zabawy. No i gdyby mama się nie umęczyła ciągnąc za sobą trzydzieści cztery kilogramy żywej wagi do domu, to dla Karolka też by nie było już tak fajnie. A tak to mama przynajmniej wie, że ma dziecko…
dziecko z autyzmem poza którym nie widzi świata…











 







2 komentarze:

  1. psy zadowolone bo wybiegane, dzieciaczki szczęśliwe i to najważniejsze :)

    OdpowiedzUsuń